piątek, 31 maja 2024

Recenzja Alarm! „Alarm!”

 

Alarm!

„Alarm!”

Armageddon Label 2024

 


Dobra, dość tego metalu, schłodzone piwo się leje, kolega przyszedł w odwiedziny, to czas się pobawić z przytupem. Żadną nowością bowiem jest, że zimny bursztyn najlepiej wchodzi przy odpowiedniej muzyce. A taką jest bez wątpienia debiutancki materiał Szwedów. Czy to duża płyta, jak to sygnuje wydawca, to bym polemizował, bo „Alarm!” zawiera jedynie dwadzieścia minut muzyki. Aczkolwiek dziewięć numerów jest, to niech im będzie. Jest to dziewiątka typowo do popijawy. Panowie raczą nas wybuchową i niezwykle chwytliwą mieszanką punka i hard core’a. W zasadzie starczy byśmy wcisnęli „play”, a cały asortyment na gościnnym stole zacznie podskakiwać, a my wraz z nim. Filozofii w tej muzyce nie na żadnej. Jest mocny d-beat, bardzo proste akordy, o tyleż chłoszczące swoją mocą to i hipnotyzujące powtarzalnością przy akompaniamencie bardzo monotematycznego, co w tym gatunku muzycznym w sumie nie jest zbytnią odskocznią od reguły, wokalu. Po co zresztą silić się na jakieś eksperymenty, skoro sprawdzone narzędzia działają w tym przypadku bez zastrzeżeń. Żeby jednak nie było, że Alarm! są monotematyczni. No nie. W takim „Me and Failure” potrafią mocno zaciągnąć lejce i zamiast sztampowej napierdalawki zaserwować naprawdę niezły riff z gatunku bujających. Nieczęsto band z tego nurtu tak bardzo mnie rozkręci przy domowym odsłuchu, bo najczęściej bawię się przy podobnej muzyce tylko na koncercie, a potem w pieleszach mi to ni chuja nie wchodzi. W tym przypadku aż bałbym się na występy sceniczne wybrać, bo mogłoby się to skończyć jakimś uszczerbkiem na zdrowiu.  „Alarm!” to wydawnictwo dla tych, którzy lubią napiedalać, bez dwóch zdań. I to bez różnicy, czy pod sceną, czy browary na chałupie. Ta muza ma maksymalną nośność i niesamowity ładunek energii. Zatem krótko: piwo w dłoń i zapraszam do tańca!

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz