poniedziałek, 20 maja 2024

Recenzja MALIGNANCY „...Discontinued”

 

MALIGNANCY

„...Discontinued”

Willowtip Records (2024)

Ludzie w Willowtip w ostatnich latach ma naprawdę dobrą passę i obecnie jak mało kto potrafią wypuścić na rynek wartościową porcję technicznego death metalu. Ostatnie płyty Defeated Sanity czy Afterbirth niech będą tu przykładem, ale napomknąć można też o grindowym Gridlink czy mniej kojarzonym Cathexis. Teraz label z Pensylwanii idzie w metalowy tłum z piątym krążkiem nieco zapomnianego Malignancy. Przyznam się szczerze, że nie słyszałem wydanej przed pięciu laty „Intrauterine Cannibalism”, a ostatni ze znanych mi materiałów Malignancy czyli pełniak „Eugenics” kompletnie mi nie podszedł. Szanuję jednak Nowojorczyków zwłaszcza za debiut, szanuję Willowtip, dlatego też wierzyłem, że „...Discontinued” będzie tworem ponadprzeciętnym. I jest. Powiem więcej – to jest naprawdę kawał zajebistego, technicznego grania, bardzo porządnie wyprodukowanego, klinicznego, ale wystarczająco mięsistego, by się podobać fanom death metalu. Skłamałbym mówiąc, że muzycy Malignancy lubują się w czytelnych strukturach – wszystkie kompozycje są tu jak tornado wirujących dookoła dźwięków, często zajebistych, klejących się do siebie, ale tworzących chaotyczne, niekoniecznie zapadające w pamięć struktury. Dla jednych to może być zarzut, dla innych nie – ja jestem z tego obrotu sprawy zadowolony. Bardzo dalekie jest to od suchego, mechanicznego napierdalania, do którego często sprowadza się etykietka „technical brutal death metal”. Nie jest to tez granie szukające awangardy, niestandardowych rozwiązań (jak na przykład robią to panowie z Afterbirth) – tutaj łamanie formuł i struktur sprowadza się do pewnej dozy instrumentalnego onanizmu, łamania gryfów i rytmów bez zapominania o tym, że ma to być jednak metal śmierci. I bardzo dobrze, że czwórka jegomości ze wschodniego wybrzeża USA o tym nie zapomina. Niespodzianką in plus na pewno są partie wokalne. Danny Nelson zamiast iść jak przed laty w typowe dla takiego gatunku gulgulaki raczej próbuje growlować z dostojną, dolanową manierą niczym buldożer i wychodzi mu to doskonale. Przyznam szczerze, że jestem trochę zaskoczony takim obrotem sprawy, bo „...Discontiued” na pewno nie jest materiałem, którego po Malignancy się spodziewałem i mam tu na myśli zarówno poziom jak i jakość wykonania. Wielce prawdopodobne, że jest to najlepsze co ukazało się pod tym szyldem (choć jak wspominałem – nie słyszałem poprzedniego pełniaka). Willowtip po raz kolejny wysmażyło słuchaczom kapitalny krążek z graniem, które od dłuższego czasu ma bardzo niewiele świeżego do zaoferowania słuchaczom. Cholernie polecam, bo jest tu kawał dobrej muzy.

 

                                                                                                                                             Harlequin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz