MALIGNANCY
„...Discontinued”
Willowtip Records (2024)
Ludzie w Willowtip
w ostatnich latach ma naprawdę dobrą passę i obecnie jak mało kto potrafią
wypuścić na rynek wartościową porcję technicznego death metalu. Ostatnie płyty
Defeated Sanity czy Afterbirth niech będą tu przykładem, ale napomknąć można
też o grindowym Gridlink czy mniej kojarzonym Cathexis. Teraz label z
Pensylwanii idzie w metalowy tłum z piątym krążkiem nieco zapomnianego
Malignancy. Przyznam się szczerze, że nie słyszałem wydanej przed pięciu laty
„Intrauterine Cannibalism”, a ostatni ze znanych mi materiałów Malignancy czyli
pełniak „Eugenics” kompletnie mi nie podszedł. Szanuję jednak Nowojorczyków
zwłaszcza za debiut, szanuję Willowtip, dlatego też wierzyłem, że
„...Discontinued” będzie tworem ponadprzeciętnym. I jest. Powiem więcej – to
jest naprawdę kawał zajebistego, technicznego grania, bardzo porządnie
wyprodukowanego, klinicznego, ale wystarczająco mięsistego, by się podobać
fanom death metalu. Skłamałbym mówiąc, że muzycy Malignancy lubują się w
czytelnych strukturach – wszystkie kompozycje są tu jak tornado wirujących
dookoła dźwięków, często zajebistych, klejących się do siebie, ale tworzących
chaotyczne, niekoniecznie zapadające w pamięć struktury. Dla jednych to może
być zarzut, dla innych nie – ja jestem z tego obrotu sprawy zadowolony. Bardzo
dalekie jest to od suchego, mechanicznego napierdalania, do którego często
sprowadza się etykietka „technical brutal death metal”. Nie jest to tez granie
szukające awangardy, niestandardowych rozwiązań (jak na przykład robią to
panowie z Afterbirth) – tutaj łamanie formuł i struktur sprowadza się do pewnej
dozy instrumentalnego onanizmu, łamania gryfów i rytmów bez zapominania o tym,
że ma to być jednak metal śmierci. I bardzo dobrze, że czwórka jegomości ze
wschodniego wybrzeża USA o tym nie zapomina. Niespodzianką in plus na pewno są
partie wokalne. Danny Nelson zamiast iść jak przed laty w typowe dla takiego
gatunku gulgulaki raczej próbuje growlować z dostojną, dolanową manierą niczym
buldożer i wychodzi mu to doskonale. Przyznam szczerze, że jestem trochę
zaskoczony takim obrotem sprawy, bo „...Discontiued” na pewno nie jest
materiałem, którego po Malignancy się spodziewałem i mam tu na myśli zarówno
poziom jak i jakość wykonania. Wielce prawdopodobne, że jest to najlepsze co
ukazało się pod tym szyldem (choć jak wspominałem – nie słyszałem poprzedniego
pełniaka). Willowtip po raz kolejny wysmażyło słuchaczom kapitalny krążek z
graniem, które od dłuższego czasu ma bardzo niewiele świeżego do zaoferowania
słuchaczom. Cholernie polecam, bo jest tu kawał dobrej muzy.
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz