piątek, 10 maja 2024

Recenzja NAHASHEOL „Serpens Abyssi”

 

NAHASHEOL

„Serpens Abyssi”

Wolves of Hades / Argento Records 2023

Panie i Panowie, czcigodni czytelnicy Apocalyptic Rites, będąc całkowicie zdrowym na umyśle (bo wątroba już trochę ucierpiała od ilości wypitego alkoholu) niniejszym szczerze wyznaję, że debiut holenderskiej hordy Nahasheol pozamiatał mną konkretnie, choć gdy się chwilę zastanowić, duet ten nie zaprezentował tu nic, czego bym już wcześniej nie słyszał. „Serpens Abyssi” to bowiem kapinkę ponad 41 minut nawiedzonego, obrzędowego, okultystycznego Black Metalu, który niezaprzeczalnie przywołuje ciemność i wszelakie istoty w niej zamieszkujące. Podstawą i zarazem kręgosłupem tej produkcji są tu bowiem niezaprzeczalnie klasyczne, zimne kanony II fali rasowej diabelszczyzny, na których umiejętnie ułożono i zespolono w jedną całość (zapewne przy pomocy prastarych, złowieszczych zaklęć) modlitewne, atonalne struktury i zagęszczone, śmiertelne, pokręcone nielicho akcenty (zarówno melodyczne, jak i harmoniczne). Nie da się zaprzeczyć, że nad muzyką Nahasheol (zwłaszcza jeżeli myślimy o warstwie gitarowej) unosi się duch twórczości Nightbringer, Dødsangel, Acherontas, Averse Sefira, czy też w pewnym stopniu najnowszych produkcji Cultes Des Ghoules (choć oczywiście to tylko moje, subiektywne skojarzenia), natomiast jeżeli chodzi o sferę rytmiczną ze wskazaniem na bębny, to słychać tu przytłaczające, smoliste, techniczne osady generowane m.in. przez kapele pokroju Ulcerate, Gorguts, Sepectral Voice, Infester, czy Phrenelith. Zwłaszcza wspomniane tu powyżej beczki nie dawały mi spokoju, ze względu na pewien charakterystyczny szlif. Zasięgnąłem więc jeżyka i bingo!!! Odpowiada za nie nasze dobro narodowe, czyli Krzysztof Klingbein, a to już kurwa naprawdę gruba sprawa. Tak więc wyśmienite, tyleż precyzyjne, co i szalone beczki niszczą tu okrutnie, podobnie zresztą, jak i intensywne, nierzadko nieprzewidywalne, hipnotyczne linie basu. Wiosło D. także rzeźbi wyśmienicie Wplata niebanalne nici melodii do chorych, zaciekłych dysonansów, zapewniając gustowną równowagę pomiędzy organicznym, przestrzennym charakterem tych kompozycji, a ich zawiesistym, miazmatycznym konstruktem. Całości dopełniają mistyczne, emanujące lucyferycznym gniewem, jak i liturgicznym szlifem wokale oraz chóry o modlitewnej naturze, jak i ezoteryczne, zaimpregnowane mrokiem partie parapetu. „Wąż Otchłani” to więc zaiste wyborny album. Tyleż złowieszczy, co  przeszywający i maniakalnie demoniczny, a do tego diabelnie organiczny i sakramencko przestrzenny, pomimo jego niezaprzeczalnie niespokojnej, mazistej natury. Zaprawdę powiadam Wam, w chuj dobry to album i niech mnie dosięgnie piorun boży, jeżeli nie mam racji.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz