NAHASHEOL
„Serpens Abyssi”
Wolves of Hades / Argento Records 2023
Panie
i Panowie, czcigodni czytelnicy Apocalyptic Rites, będąc całkowicie zdrowym na
umyśle (bo wątroba już trochę ucierpiała od ilości wypitego alkoholu) niniejszym
szczerze wyznaję, że debiut holenderskiej hordy Nahasheol pozamiatał mną
konkretnie, choć gdy się chwilę zastanowić, duet ten nie zaprezentował tu nic,
czego bym już wcześniej nie słyszał. „Serpens Abyssi” to bowiem kapinkę ponad
41 minut nawiedzonego, obrzędowego, okultystycznego Black Metalu, który
niezaprzeczalnie przywołuje ciemność i wszelakie istoty w niej zamieszkujące.
Podstawą i zarazem kręgosłupem tej produkcji są tu bowiem niezaprzeczalnie
klasyczne, zimne kanony II fali rasowej diabelszczyzny, na których umiejętnie
ułożono i zespolono w jedną całość (zapewne przy pomocy prastarych,
złowieszczych zaklęć) modlitewne, atonalne struktury i zagęszczone, śmiertelne,
pokręcone nielicho akcenty (zarówno melodyczne, jak i harmoniczne). Nie da się
zaprzeczyć, że nad muzyką Nahasheol (zwłaszcza jeżeli myślimy o warstwie
gitarowej) unosi się duch twórczości Nightbringer, Dødsangel, Acherontas,
Averse Sefira, czy też w pewnym stopniu najnowszych produkcji Cultes Des
Ghoules (choć oczywiście to tylko moje, subiektywne skojarzenia), natomiast
jeżeli chodzi o sferę rytmiczną ze wskazaniem na bębny, to słychać tu
przytłaczające, smoliste, techniczne osady generowane m.in. przez kapele
pokroju Ulcerate, Gorguts, Sepectral Voice, Infester, czy Phrenelith. Zwłaszcza
wspomniane tu powyżej beczki nie dawały mi spokoju, ze względu na pewien
charakterystyczny szlif. Zasięgnąłem więc jeżyka i bingo!!! Odpowiada za nie
nasze dobro narodowe, czyli Krzysztof Klingbein, a to już kurwa naprawdę gruba
sprawa. Tak więc wyśmienite, tyleż precyzyjne, co i szalone beczki niszczą tu
okrutnie, podobnie zresztą, jak i intensywne, nierzadko nieprzewidywalne,
hipnotyczne linie basu. Wiosło D. także rzeźbi wyśmienicie Wplata niebanalne
nici melodii do chorych, zaciekłych dysonansów, zapewniając gustowną równowagę
pomiędzy organicznym, przestrzennym charakterem tych kompozycji, a ich zawiesistym,
miazmatycznym konstruktem. Całości dopełniają mistyczne, emanujące
lucyferycznym gniewem, jak i liturgicznym szlifem wokale oraz chóry o
modlitewnej naturze, jak i ezoteryczne, zaimpregnowane mrokiem partie parapetu.
„Wąż Otchłani” to więc zaiste wyborny album. Tyleż złowieszczy, co przeszywający i maniakalnie demoniczny, a do
tego diabelnie organiczny i sakramencko przestrzenny, pomimo jego
niezaprzeczalnie niespokojnej, mazistej natury. Zaprawdę powiadam Wam, w chuj
dobry to album i niech mnie dosięgnie piorun boży, jeżeli nie mam racji.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz