środa, 8 maja 2024

Recenzja Paroxysmal Descent „Paradigm of Decay”

 

Paroxysmal Descent

„Paradigm of Decay”

Under the Sign of Garazel 2024 (Re-issue)


Na przestrzeni trzech ostatnich lat pod skrzydłami Under the Sign of Garazel ukazały się trzy kolejne wydawnictwa australijskiego Spiritu Mors. Wszystkie trzy zresztą bardzo dobre. Nie dziwi zatem fakt, iż Tomasz drąży temat (i to dosłownie), i idąc za ciosem wznawia debiutancki album Paroxysmal Descent, autorstwa tego samego kompozytora, odpowiadającego tutaj, wykonawczo i kompozytorsko, za wszystko w pojedynkę. Przyznać muszę, bardzo dobre to posunięcie, gdyż ten materiał to po raz kolejny wspaniała uczta dla maniaków gatunku. Na „Paradigm of Decay” znajdziemy nieco ponad czterdzieści minut transowego, surowego black metalu o silnie atmosferycznym zabarwieniu. Surowość tych kompozycji przejawia się przede wszystkim w bardzo minimalistyczny, skandynawskim brzęczącym brzmieniu. Gitary wręcz porażają chłodem a stukająca w tle, w tempie dość jednostajnym, perkusja przypominać może zestaw podstawowy, rozłożony gdzieś w zakurzonej, podmokłej piwnicy. Tutaj nie ma mowy o jakiejkolwiek specjalnej obróbce dźwięku, i nie zdziwiłbym się, jeśli materiał ten zagrany został na setkę. Nie jest to jednocześnie surowizna bezmyślna, bo, o dziwo, wszystko tutaj śmiga wystarczająco przejrzyście, by nie zastanawiać się, co też muzyk właśnie zagrał. Ponadto, przy tego typu aranżach, opartych głównie na zapętlonych motywach, prowadzących nas za rękę w gęstej mgle, lepsza produkcja mijałaby się z celem, stąd też takie darkthronowe bzyczenie pasuje do tych sześciu (jeśli nie liczyć ambientowego przerywnika) kompozycji idealnie. Nie będę musiał chyba nikogo oszukiwać siląc się na wskazywanie palcem elementów, które odróżniają Paroxysmal Descent od dziesiątek innych tego typu tworów. Z bardzo prostej przyczyny. Środki zastosowane na tym albumie należą do wyjątkowo oklepanych. Rzecz jednak w tym, że pan Mordance, jak rzadko kto, potrafi czarować melodią. Jego muzyka, pozostając twardo w ramach gatunku, jest cholernie wciągająca i uzależniająca, z każdym odsłuchem wgryzająca się coraz głębiej i głębiej w zwoje mózgowe. Często przy tego typu produkcjach po kilku rundkach czuję lekkie zmęczenie. W tym przypadku jest dokładnie odwrotnie. Ten album ma cholerną siłę przyciągania, i jak się go już raz odpali, to potem ciężko wyrzucić go z odtwarzacza. Zatem, niby nic odkrywczego, a jednak będącego niczym szklanka zimnego browara w upalny dzień. Jeśli macie zatem ochotę poznać historię przedwstępu do Spiritu Mors, to zachęcam do sięgnięcia po debiut Paroxysmal Descent. Nie zdziwię się, jeśli niektórzy z was stwierdzą nawet, że to twór jeszcze lepszy niż jego późniejsze wcielenie.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz