Paroxysmal
Descent
„Paradigm of Decay”
Under the Sign of Garazel 2024 (Re-issue)
Na przestrzeni trzech ostatnich lat pod skrzydłami Under
the Sign of Garazel ukazały się trzy kolejne wydawnictwa australijskiego
Spiritu Mors. Wszystkie trzy zresztą bardzo dobre. Nie dziwi zatem fakt, iż
Tomasz drąży temat (i to dosłownie), i idąc za ciosem wznawia debiutancki album
Paroxysmal Descent, autorstwa tego samego kompozytora, odpowiadającego tutaj,
wykonawczo i kompozytorsko, za wszystko w pojedynkę. Przyznać muszę, bardzo
dobre to posunięcie, gdyż ten materiał to po raz kolejny wspaniała uczta dla
maniaków gatunku. Na „Paradigm of Decay” znajdziemy nieco ponad czterdzieści
minut transowego, surowego black metalu o silnie atmosferycznym zabarwieniu.
Surowość tych kompozycji przejawia się przede wszystkim w bardzo
minimalistyczny, skandynawskim brzęczącym brzmieniu. Gitary wręcz porażają
chłodem a stukająca w tle, w tempie dość jednostajnym, perkusja przypominać
może zestaw podstawowy, rozłożony gdzieś w zakurzonej, podmokłej piwnicy. Tutaj
nie ma mowy o jakiejkolwiek specjalnej obróbce dźwięku, i nie zdziwiłbym się,
jeśli materiał ten zagrany został na setkę. Nie jest to jednocześnie surowizna
bezmyślna, bo, o dziwo, wszystko tutaj śmiga wystarczająco przejrzyście, by nie
zastanawiać się, co też muzyk właśnie zagrał. Ponadto, przy tego typu aranżach,
opartych głównie na zapętlonych motywach, prowadzących nas za rękę w gęstej
mgle, lepsza produkcja mijałaby się z celem, stąd też takie darkthronowe
bzyczenie pasuje do tych sześciu (jeśli nie liczyć ambientowego przerywnika)
kompozycji idealnie. Nie będę musiał chyba nikogo oszukiwać siląc się na
wskazywanie palcem elementów, które odróżniają Paroxysmal Descent od dziesiątek
innych tego typu tworów. Z bardzo prostej przyczyny. Środki zastosowane na tym
albumie należą do wyjątkowo oklepanych. Rzecz jednak w tym, że pan Mordance,
jak rzadko kto, potrafi czarować melodią. Jego muzyka, pozostając twardo w
ramach gatunku, jest cholernie wciągająca i uzależniająca, z każdym odsłuchem
wgryzająca się coraz głębiej i głębiej w zwoje mózgowe. Często przy tego typu
produkcjach po kilku rundkach czuję lekkie zmęczenie. W tym przypadku jest
dokładnie odwrotnie. Ten album ma cholerną siłę przyciągania, i jak się go już
raz odpali, to potem ciężko wyrzucić go z odtwarzacza. Zatem, niby nic
odkrywczego, a jednak będącego niczym szklanka zimnego browara w upalny dzień.
Jeśli macie zatem ochotę poznać historię przedwstępu do Spiritu Mors, to
zachęcam do sięgnięcia po debiut Paroxysmal Descent. Nie zdziwię się, jeśli
niektórzy z was stwierdzą nawet, że to twór jeszcze lepszy niż jego późniejsze
wcielenie.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz