piątek, 17 maja 2024

Recenzja Venomous Echoes „Split Formations And Infinite Mania”

 

Venomous Echoes

„Split Formations And Infinite Mania”

I, Voidhanger Records 2024

Venomous Echoes to jednoosobowy projekt ze Stanów Zjednoczonych założony przez Ben’a Vanweelden’a. Ten multiinstrumentalista, będąc skupionym na dysmorfii swojego ciała i związanych z tym zaburzeniem implikacjami psychologicznymi, postanowił ten problem przelać na pięciolinię. Zresztą już nie pierwszy raz, gdyż „Split Formations And Infinite Mania”, który ukazał się piątego kwietnia to już drugi album Amerykanina. Kontynuuje on na nim przełamywanie stereotypów w muzyce black-death metalowej, łącząc w niej klasyczne, dysonansowe oraz dark-ambientowe granie. Ogólnie rzecz biorąc to poza tradycyjnymi riffami i solówkami niekiedy kojarzącymi się z Morbid Angel oraz z tymi bardziej wielowarstwowymi teksturami w stylu Portal, pozostałe części jego kompozycji rysują się jako niezrozumiała kakofonia, która wyraźnie ociera się o noise. Pomagają w tym różnorakie wokalizy, będące naprawdę szaleńczymi wrzaskami człowieka, który przeżywa niemałe katusze. Zresztą wszystkie elektroniczne elementy tutaj występujące również wprowadzają wręcz maniakalną atmosferę. Nie wiem, jak jest w istocie i czy w rzeczywistości Ben cierpi na wspomnianą wcześniej dolegliwość, ale jestem w stanie w to uwierzyć. Jakże w związku z tym musi on przeżywać agonię, aby stworzyć taką, nie do końca zrozumiałą płytę. Wypełnioną po brzegi schizofrenicznymi szumami, dronami i bezlitosnymi akordami. Gęste gitary wraz z dudniącymi dołami generują bestialskie ataki, przeradzające się w kaskadowo spadające dysonanse oraz wijące się solówki. Wszystko poprzecinane samplami, dzikimi wokalami i złudnie uspokajającymi ambientowymi pasażami, gdyż ich iluzoryczność wyjaśniają nagłe, soniczne detonacje. Na nic mamiące, fortepianowe melodie czy elektroniczne pływy, bo wkraczająca bez ostrzeżenia brutalność w postaci ostrych i bezlitosnych riffów niweczy ten spokój. Całościowo to mroczna i diaboliczna muzyka, która nosi w sobie ból opętania przez wewnętrzne demony jej twórcy. Pełna cierpienia, szaleństwa, wściekłości i bezsilności. Może momentami niezbyt czytelna i trudna w odbiorze, lecz w swej awangardowości przyciągająca uwagę. Nie dla wszystkich i nie na każdą chwilę. Raczej do okazjonalnego słuchania.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz