wtorek, 28 października 2025

Recenzja Asteriæ „Miejsce, które nazywam sobą”

 

Asteriæ

„Miejsce, które nazywam sobą”

D.I.Y. Koło Rec. 2025

Z nazwą Asteriæ spotykam się po raz pierwszy, choć zespół działa już na scenie od kilku lat, i ma w dorobku trochę drobnicy oraz duża płytę. Gatunek tworzonej przez nich muzyki nie należy co prawda do moich ulubionych, ale… Albo inaczej. Zespołów z gatunku post-metal, zwłaszcza łączących owe figle-migle z hard core’m, czy też innymi okołometalowymi wpływami, kilka poznałem. Zazwyczaj przez przypadek, często podczas koncertów w towarzystwie bardziej metalowych ekip. I niejednokrotnie tego typu granie zrobiło mi niezłe kuku. Że wspomnę jedynie o francuskim Plebeian Grandstand, do których to ostatniej płyty wracam bardzo często. Podobny crossover uskuteczniają panowie z Poznania. Ich muzyka to wypadkowa black (?) metalu, wspomnianego hard core’a, punka, mocnego rocka i chuj wie czego jeszcze. W przypadkach takich jak ten, staram się stronić od szufladkowania, bo, po pierwsze, nie jestem ekspertem w „pobocznych” gatunkach, a dwa, twórczość tego rodzaju zespołów sztywnej kategoryzacji wymyka się niczym łapana dłońmi ryba. Starczy chyba powiedzieć, że Asteriæ tworzą dźwięki naładowane energią i emocjami do granic możliwości. Mamy tutaj prawdziwy rollercoaster. Poza naprawdę ostrymi fragmentami, ni stąd ni z owąd wchodzą na pierwszy plan skoczne rytmy, albo fragmenty zdecydowanie bardziej spokojne, mocno melancholijne. Trochę to przypomina zderzenie dnia z nocą. Bo, teoretycznie, gdyby rozkładać te nagrania na części pierwsze, to można by powiedzieć, iż są to elementy do zupełnie innego auta, i tego się tu nie upchnie. A tym jebańcom jakoś się udaje. I to nie tylko na tyle, by klienta oszukać, ale by ten owym pojazdem mógł nieźle na dzielni zaszpanować. Ileż tu kontrastów, ile emocji (podkreślanych dosadnie przez niezwykle emocjonalne wokale, przekazujące zresztą bardzo mocno dające do myślenia treści), ile niecodziennych rozwiązań. Cholernie to wszystko szczere, nieudawane, pełne emocji (tak, wiem, już o tym wspomniałem, ale to naprawdę bije tutaj z każdego dźwięku) i kurewsko wciągające. I przede wszystkim ma takie pierdolnięcie, że warto założyć ochraniacz na zęby, o ile chcemy się jeszcze kiedyś szeroko uśmiechać. Gdybym miał się pokusić o najbardziej zbliżony odpowiednik muzyki Asteriæ (oczywiście biorąc pod uwagę moją niezbyt szeroką znajomość gatunku), to chyba wymieniłbym wczesny szwedzki The Moth Gatherer. Słuchając ich debiutu miałem podobnie silne wrażenia i ciary na plecach co w przypadku obcowania z „Miejsce, które nazywam sobą”. Wypada mi jedynie polecić ten krążek, bo to jest muzyka przez duże Mu.

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz