Asteriæ
„Miejsce,
które nazywam sobą”
D.I.Y. Koło Rec. 2025
Z nazwą Asteriæ spotykam się po raz pierwszy, choć
zespół działa już na scenie od kilku lat, i ma w dorobku trochę drobnicy oraz
duża płytę. Gatunek tworzonej przez nich muzyki nie należy co prawda do moich
ulubionych, ale… Albo inaczej. Zespołów z gatunku post-metal, zwłaszcza łączących
owe figle-migle z hard core’m, czy też innymi okołometalowymi wpływami, kilka
poznałem. Zazwyczaj przez przypadek, często podczas koncertów w towarzystwie
bardziej metalowych ekip. I niejednokrotnie tego typu granie zrobiło mi niezłe
kuku. Że wspomnę jedynie o francuskim Plebeian Grandstand, do których to
ostatniej płyty wracam bardzo często. Podobny crossover uskuteczniają panowie z
Poznania. Ich muzyka to wypadkowa black (?) metalu, wspomnianego hard core’a,
punka, mocnego rocka i chuj wie czego jeszcze. W przypadkach takich jak ten,
staram się stronić od szufladkowania, bo, po pierwsze, nie jestem ekspertem w
„pobocznych” gatunkach, a dwa, twórczość tego rodzaju zespołów sztywnej kategoryzacji
wymyka się niczym łapana dłońmi ryba. Starczy chyba powiedzieć, że Asteriæ
tworzą dźwięki naładowane energią i emocjami do granic możliwości. Mamy tutaj
prawdziwy rollercoaster. Poza naprawdę ostrymi fragmentami, ni stąd ni z owąd
wchodzą na pierwszy plan skoczne rytmy, albo fragmenty zdecydowanie bardziej
spokojne, mocno melancholijne. Trochę to przypomina zderzenie dnia z nocą. Bo,
teoretycznie, gdyby rozkładać te nagrania na części pierwsze, to można by
powiedzieć, iż są to elementy do zupełnie innego auta, i tego się tu nie
upchnie. A tym jebańcom jakoś się udaje. I to nie tylko na tyle, by klienta
oszukać, ale by ten owym pojazdem mógł nieźle na dzielni zaszpanować. Ileż tu
kontrastów, ile emocji (podkreślanych dosadnie przez niezwykle emocjonalne
wokale, przekazujące zresztą bardzo mocno dające do myślenia treści), ile
niecodziennych rozwiązań. Cholernie to wszystko szczere, nieudawane, pełne
emocji (tak, wiem, już o tym wspomniałem, ale to naprawdę bije tutaj z każdego
dźwięku) i kurewsko wciągające. I przede wszystkim ma takie pierdolnięcie, że
warto założyć ochraniacz na zęby, o ile chcemy się jeszcze kiedyś szeroko
uśmiechać. Gdybym miał się pokusić o najbardziej zbliżony odpowiednik muzyki
Asteriæ (oczywiście biorąc pod uwagę moją niezbyt szeroką znajomość gatunku),
to chyba wymieniłbym wczesny szwedzki The Moth Gatherer. Słuchając ich debiutu
miałem podobnie silne wrażenia i ciary na plecach co w przypadku obcowania z
„Miejsce, które nazywam sobą”. Wypada mi jedynie polecić ten krążek, bo to jest
muzyka przez duże Mu.
-
jesusatan

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz