niedziela, 12 października 2025

Recenzja Valdur „Guilded Abyss”

 

Valdur

„Guilded Abyss”

Bloody Mountain Records 2025

Po siedmiu latach przerwy powrócił kalifornijski Valdur. Nowy materiał tego tercetu nie jest zupełnie przeznaczony dla delikatnych uszu, bowiem sypie on gruzem i leje smołą na potęgę, a to zniszczyłoby nie tylko narządy słuchowe „współczesnego metalowca”, ale i duszę, chyba, że ma on kupę kasy na psychoterapeutę. Amerykanie stanęli na wysokości zadania i wysmażyli piekielny krążek. Gęsta i złowieszcza odmiana black-death metalu, która sieje zwartymi i ciężkimi akordami, spomiędzy których wyłaniają się skrajnie uwierające tremolo. Twarde i szorstkie brzmienie, podbite wycofanym basem i surową perkusją, w połączeniu z upiornymi melodiami robią niemałe spustoszenie. Są jak gorący podmuch lub rój szarańczy, który ma tylko jeden cel… anihilację. Za nimi podążają nieziemskie, potraktowane pogłosem growle, którymi niczym sam Pazuzu, hipnotyzuje swych skrzydlatych podopiecznych Matthew. Muzyka Valdur nasycona jest mrokiem, szaleństwem i agresją, ale nie tylko, bo oprócz tych cech posiada jeszcze pokaźny pierwiastek rytualny, który słychać nawet w najszybszych partiach, zbliżających się w swym wulgarnym rozpasaniu do tych, znanych z war metalowych produkcji. Przy pierwszym spotkaniu może ona wydawać się nieskomplikowanym hałasem, ale wystarczy uważniej się wsłuchać, aby wychwycić z jej gęstwiny szereg smaczków, którymi są idealnie wpasowane sample oraz całe mnóstwo drugoplanowych dźwięków, które wiją się wokół głównych tekstur jak węże. Duszny i masywny black-death metal, który poraża diabolicznym usposobieniem. Niszczy światło i dobro bez zmrużenia oka. Sataniczny mistycyzm w sonicznym wydaniu. Unicestwia świętość wszelaką bez żadnego wysiłku. Majestat Bestii ubrany w dźwięki, zapisane krwią na pięciolinii za pomocą znaków nie z tego świata. Tylko dla wyznawców, bo tylko oni będą w stanie je odczytać. Czysta ekstaza.

shub niggurath




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz