czwartek, 30 października 2025

Recenzja Fessus „Subcutaneus Tomb”

 

Fessus

„Subcutaneus Tomb”

Darkness Shall Rise 2025

 


Austriacki Fessus dał mi się poznać z jak najlepszej strony przy okazji zeszłorocznej reedycji ich demo „Pilgrims of Morbidity”, wzbogaconej o kilka utworów w wersji live. Napisałem wówczas kilka bardzo entuzjastycznych słów na temat zespołu, i niecierpliwie wyczekiwałem kolejnych nagrań. Te właśnie nadeszły w postaci debiutanckiej płyty, zawierającej sześć kompozycji, zamykających się w trzydziestu pięciu minutach. Bez zbędnego silenia się na elokwentne wywody, stwierdzam, że „Subcutaneous Tomb” to w prostej linii rozwinięcie stylu prezentowanego na wspomnianym wydawnictwie. Jest to, proszę państwa, death metal, taki, jakiego każdy, kto na tym gatunku się wychował, pragnął w latach dziewięćdziesiątych niczym kania dżdżu. Przede wszystkim, nagrania te nie przekraczają żadnych barier. Nie łamią standardów. Muzycy nie ścigają się ze światłem i nie silą na przesadną technikę. Co zatem robią? Rzeźbią wspaniałe riffy w średnich tempach, stawiając zdecydowanie bardziej na ciężar i klimat swoich numerów, niż poszukiwanie nowych ścieżek. Można by im nawet wytykać palcem, że oto tu i tam zrzynają z Incantation, Miasma, tudzież innego klasyka, tylko po co? W tych ramach wymyślenie czegokolwiek nowego graniczy z cudem, i chłopaki z Fessus zapewne doskonale zdają sobie z tego sprawę. Tworzą zatem to, co im zainfekowana dusza podpowiada, a że wychodzi z tego prawdziwy demon, to ja im mogę jedynie przyklasnąć. Poza miażdżącymi, bardzo klasycznymi harmoniami, aczkolwiek i one nierzadko uzupełniane są zupełnie niestandardowo brzmiącymi melodiami, kojarzącymi się z narkotycznym odjazdem, pochwalić muszę przede wszystkim wokale. Te są niezwykle wyraziste, momentami wręcz do bólu ekspresyjne, raz rzygające, by za chwile przeplatać ów wymiot odgłosem dławienia, czy innym zachłyśnięciem. Produkcja tego albumu nie pozostawia nic do życzenia, jest typowym przykładem na to, jak w czasach nam współczesnych można odtworzyć organiczność towarzyszącą narodzinom gatunku, a potem jego najlepszemu okresowi. Wszystko to, złożone do kupy, daje mi tylko i wyłącznie powody do radości. A potęguje ją każdy kolejny odsłuch, bo nagrania te potrafią po kilku okrążeniach wbić się w czaszkę niczym korkociąg, który, nawet wyciągany na siłę, za chuja nie chce ze łba wyjść. Bardzo mocarny krążek nagrali panowie z Fessus. Nie dać mu szansy, to jak nie wydymać panienki, która puszcza do was oczko na koncercie, trzymając jednocześnie swojego chłopaka za rękę. No, to już wiecie, co z nią, znaczy tą płytą, zrobić.

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz