środa, 29 października 2025

Recenzja VoidCeremony „Abditum”

 

VoidCeremony

„Abditum”

20 Buck Spin (2025)

Śledzę poczynania VoidCeremony od samego początku, gdy zwrócili moją uwagę nie tylko wspaniałym warsztatem instrumentalnym, ale i pewną dozą szaleństwa i surowości niespotykaną raczej dla tego typu grania. Pełne albumy pokazały, że grupa ukierkunowała się na techniczny metal śmierci w klasycznym tego słowa znaczeniu, pozostawiając w tyle prowizoryczną surowość. Ci, którzy słyszeli „Entropic Reflections...” i „Threads Of Unknowing” zapewne wiedzą, że jest to granie po linii Death, Pestilence czy Atheist, tyle, że mocno uwspółcześnione. Przy okazji „Abditum” zaszły roszady personalne i grupę puścili Charlie Koryn (perkusja) i Philippe Tougas (gitara) czyli aktualnie jedni z najbardziej rozpoznawalnych muzyków współczesnej sceny deathmetalowej. Ich miejsce zajęci odpowiednio Dylan Marks (m.in. live Atheist) oraz znany z Seraphic Disgust Jayson McGehee. Zmiany słychać i nie nazwałbym ich zmianami in plus. „Abditum” to najbardziej poukładane wydawnictwo VoidCereomy, choć wciąż pełne instrumentalnych wygibasów. Niestety – brakuje tutaj charakterystycznych solówek Tougasa, brakuje Intensywności Koryna, a nawet Damon Good ze swoim basem dużo rzadziej łamie konstrukcje i wymyka się ryzom kompozycji. Odniosłem wrażenie, że położenie nacisku na kolektywność nie przełożyło się na jakość całości. Pół godziny muzyki zamknięte w dziewięciu kompozycjach z czego cztery to interludia, intro i outro bardziej sprawia wrażenie Epki aniżeli pełnowymiarowego albumu. Nie ukrywam, że trudno mi się zaangażować w ten materiał, kolejne utwory przelatują przeze mnie jak sraczka, kolejne wygibasy są, ale nie robią na mnie większego wrażenia, a całość utrzymana jest na dość jednorodnym poziomie dramaturgii. Nie pomaga monotonny growl, któremu trochę brakuje pazura (co zresztą było też trochę bolączką poprzednich pełniaków), a poziom wykonawczy choć bardzo wysoki nie cechuje się jakąś szczególną kreatywnością i nie oferuje czegoś, czego w przeszłości nie słyszeliśmy. Mamy rok 2025 i nie szukając daleko ostatnie wydawnictwa Diskord, Atvm czy Defeated Sanity dobitnie pokazują, że można podejść do technicznego death metalu  sposób twórczy, odważny, niejednokrotnie zrywający ze schematami. VoidCeremony tego nie robi, porusza się w swojej strefie komfortu i robi to dobrze, ale nie jest to granie, które potrafiłoby mnie nie tylko zachwycić, ale zainteresować na dłużej. Mam poczucie, że „Abditum” to najgrzeczniejszy i najbezpieczniejszy album nagrany przez Kalifornijczyków. Wiem, że wylałem tu sporo cierpkich słów, ale to wciąż jest dobry album, prezentujący wysoki poziom, na którym wszystko się zgadza. Po prostu ja liczyłem na więcej, tym bardziej, że wiadomo jaki potencjał drzemał w tych muzykach. Ja wracać nie będę, podejrzewam, że Ci, którzy siedzą w temacie i słuchają dużo, też dość szybko o tym albumie zapomną. Dla niedzielnych słuchaczy metalu śmierci , którzy nie boją się wygibasów ta płyta będzie jak znalazł.

 

P.S. Tytuł albumu mocno kojarzy mi się z tytułami kilku ostatnich płyt innej tech/deathowej załogi czyli Obscury, która oo debiucie zaczęła rozmieniać się na drobne gubiąc po drodze wszelkie atrybuty deathmetalowego pierdolnięcia. Oby VoidCeremony nie poszło tą drogą.

Harlequin




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz