wtorek, 14 października 2025

Recenzja Muzungu „Letthemcome”

 

Muzungu

„Letthemcome”

NRA 2025

Niezwykle ciekawe wydawnictwo przyniósł mi właśnie listonosz. Otóż jest to kasetka, wydana przez nowopowstałą NRA, wytwórnię  muzyka Mrome, w której to ów człowiek zapragnął wypuścić sobie, w bardzo limitowanym nakładzie, nagrania zalegające mu w szufladzie, warte jego zdaniem nieco więcej, niż tylko tego, by pokrył je kurz. Debiut Muzungu zarejestrowany został w roku dwudziestym pierwszym, a historia z tym związana jest na tyle ciekawa, że zajęłaby pewnie z pół recenzji. Skupię się zatem jedynie na aspekcie muzycznym tego wydawnictwa. Jeśli coś mogłoby być definicją (nieprzesadzonej) prostoty w ramach black metalu, to „Letthemcome” byłby tego idealnym przykładem. Co prawda, ludzie stojący za tym projektem określają swoją twórczość jako „campfire metal” (co związane jest w dużej mierze z tym, czego nie opowiedziałem powyżej), ale na moje ucho właśnie blacmetalowemu gatunkowi jest to najbliższe, i tego trzymał się będę. Mamy tu siedem piosenek. Opartych dosłownie na kilku chwytach, odnoszących się w pierwszej linii do norweskiego stylu kreowania czarnej sztuki, okraszonej sporą dawką punkowego sznytu, czy też nawiązaniami do pierwszej fali gatunku. Poziom umuzykalnienia twórców tego materiału określiłbym jako podstawowy, a niektóre z tworzonych przez nich melodii, jako banalne. Szczerze, kiedy po raz pierwszy słuchałem tej taśmy, to wrażenia miałem średnie. Ale po kilku okrążeniach nie potrafiłem jej już wyciągnąć z mojego wysłużonego decka. Jako iż prosty ze mnie człowiek, i zawsze prostotę ceniłem sobie najbardziej, te leśne przygrywki bardzo szybko we mnie urosły, i zaczęły gadać niczym pradawne duchy. Duchy towarzyszące narodzinom surowego nurtu w Norwegii, który swego czasu zaszokował, a następnie zniewolił metalowy półświatek. I wcale nie twierdzę, że chłopaki z Muzungu się nim inspirowali w pierwszej kolejności, choć nikt nie zaprzeczy, że na przykład w takim „Rams” słychać Darkthrone na potęgę. Może to zbieg okoliczności, może świadome wpływy, tego nie wiem, i wnikał nie będę. Wiem natomiast, że materiał ten jest nieprzyzwoicie dwulicowy. Bo w pierwszej chwili odpychający, czy, jak ktoś mógłby powiedzieć, niczego nie wnoszący. Niepozorny, niczym plumkający melodyjnie na drugim planie bas. Ale po dłuższej chwili, czy też bardziej dogłębnym poznaniu, kurewsko infekujący. Podobno wydawca ma we wspomnianej szufladzie kolejne nagrania Muzungu. Bo muzycy zarejestrowali tego więcej. Dla samych siebie, bo nawet nie planowali tego oficjalnie wydawać. Ja bardzo proszę, by ukazały się one niezwłocznie. Nawet jeśli kupi to dosłownie z piętnaście osób. Bo dla nich, tak samo jak dla mnie, może to jednak być pewnego rodzaju odkrycie. Nie będę pisał, że warto sobie tą taśmę nabyć w ciemno. Sprawdźcie „Letthemcome” na bandcampie, czy gdziekolwiek, i sami podejmijcie decyzję. Mi się ten materiał w chuj podoba.

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz