Deathwinds
„Towards Doom”
Sentient Ruin Laboratories 2025
Deathwinds pochodzą z Kanady, a swoje początku
datują jakoś na drugą dekadę obecnego wieku, kiedy to pod ich szyldem ukazała
się debiutancka EP-ka „Endless Wastelands”. Dwa lata temu śmignęła druga, a
teraz nadszedł czas na pełen debiut. „Towards Doom” to circa trzydzieści siedem
minut muzyki, którą z grubsza można określić jako death / black metal, choć ze
zdecydowanym naciskiem na człon pierwszy. Chociaż, na pierwszy rzut ucha można
powiedzieć, że to taka kolejna warmetalowa napierdalanka pod Blasphemy i im
podobnych. I jeśli ktoś słucha muzyki w stylu dzisiejszej młodzieży, na
zasadzie – siedem sekund, pyk, kolejny kawałek, siedem sekund, pyk, następny…
to faktycznie będzie w tym przekonaniu uświadomiony. Bo rdzeń kompozycji tej
trójki zwyroli faktycznie mocno śmierdzi napalmem i trupem z Ross Bay. Jest
surowo, najczęściej szybko, bezkompromisowo i niesymetrycznie. Większość wokali
także stosuje się do zasady „mam rurę wydechową zamiast przełyku”, przez co o
jakimś fragmencie do zanucenia możecie zapomnieć. Zresztą te szorstkie wokale
bardzo często przypominają manierę Helmkampa z najlepszych czasów Angelcorpse,
łącznie z charakterystycznymi dla niego „przerywnikami”. Trup zatem ściele się
na tej płycie gęsto, ale… jest jedno wielkie „ale”. Deathwinds powrzucali do
kotła parującej lawy tyle drobnych dodatków, z tak wielu różnych źródeł, że
gdyby sporządzić ich listę, powiedzielibyście, że tego się strawić nie da. Poza
głównym, tym szorstkim kręgosłupem, da się na tych nagraniach wyłapać drobne
elementy nawiązujące do Slayer (z wysokim zaśpiewem pod młodego Aray’ę
włącznie), tradycyjnego europejskiego death metalu z lat dziewięćdziesiątych
(mocno mi tu momentami zajeżdża jedynką Belial), kapkę metalu śmierci z Wysp
Brytyjskich, trochę fińskiej melodii, szczyptę punka, czy nawet, kompletnie nie
pasujące moim zdaniem i bardzo mylące „gotyckie” intro. A jeśli dodam do tego,
iż muzycy nie trzymają się zbytnio klasycznej linii aranżacyjnej, i podczas
niektórych kompozycji mocno tasują pomysłami, zarówno na tempo jak i
riffowanie, to „Towards Doom” okazuje się wcale nie tak oczywistym krążkiem,
jak można by podejrzewać. Dzięki temu nie jest to materiał na jedno
przesłuchanie, co zdecydowanie stanowi na jego korzyść. I choćby dlatego warto
do niego przysiąść. Zwłaszcza jak się w surowych klimatach gustuje. Zatem –
wojna, ale nieco inaczej. Warto rzucić uchem.
-
jesusatan

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz