piątek, 10 października 2025

Recenzja Irreparable „The Fate of All Life”

 

Irreparable

„The Fate of All Life”

These Hands Melt 2025

Ci trzej Australijczycy założyli swą kapelę nie tak dawno, bo miało to miejsce w 2019 roku. Przez sześć lat opublikowali tylko dwie epki, ale teraz nadszedł czas na wydawnictwo długogrające więc ci, którzy mieli już z Irreparable przyjemność i podobała im się muzyka tego tercetu, będą mogli cieszyć się ich debiutanckim albumem. Panowie rzeźbią w materii, która jest połączeniem black metalu, industrialu, gotyku i dark wave. Fuzja nieczęsto spotykana, ale jeśli już się zdarzy, to różnie z efektem bywa. Tak też jest w przypadku „The Fate of All Life”, który trzeba rozpatrzyć dwutorowo. Część utworów to typowa, mechaniczna diabelszczyzna, przy komponowaniu której wykorzystano automat perkusyjny, „metalicznie” brzmiące gitary, bas i wspomagająco-zagęszczające to instrumentarium, dźwięki cyfrowe. Numery te momentami brzmią wzorcowo, bo w szybszych partiach siarczyście batożą skórę miarowymi riffami, którym przygrywa, pulsująca sekcja rytmiczna. Spomiędzy głównych tekstur okresowo wyłaniają się elektroniczne tła, które ni stąd ni zowąd przejmują pierwsze skrzypce i zamieniają tego zrobotyzowanego potwora w transowo-gotyckie, spokojniejsze nuty. Podobnie jest z wokalami, które przybierają różne postaci, gdyż odpowiedzialny za nie Nick Magur potrafi wrzasnąć, złowrogo zamruczeć, a także w mroczny sposób zaśpiewać. Drugi zbiór numerów, to zwyczajowy dark wave, do którego czasami Australijczycy wciskają trochę syntetycznej rogacizny, ale przeważają w nich hipnotyczne syntezatory oraz przygnębiający śpiew wokalisty. To atmosferyczne i upiorne aranżacje, wprowadzające w trans, i będące swoistą, wampiryczną dyskoteką, którą nasi twórcy próbują omamić słuchacza i wciągnąć do narkotycznego tańca. Debiut Irreparable to płyta bipolarna i nie do końca przeze mnie zrozumiała, ponieważ zlepek tych gatunków wypada tutaj bardzo dziwnie. Według mnie, to trochę na siłę wrzucone do jednego worka pomysły, wynikające zapewne z zainteresowań muzycznych tej trójki artystów, którzy do końca nie mogli się zdecydować jaki krążek nagrać. Postawili na fuzję, która niestety nie jest na tyle spójna, aby przyciągnąć do siebie moją uwagę na dłużej niż dwa odsłuchy. Totalnie nienaturalnie brzmiący materiał, który zapewne bez trudu spodoba się fanom Castle Party.

shub niggurath




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz