Irreparable
„The
Fate of All Life”
These
Hands Melt 2025
Ci
trzej Australijczycy założyli swą kapelę nie tak dawno, bo miało to miejsce w
2019 roku. Przez sześć lat opublikowali tylko dwie epki, ale teraz nadszedł
czas na wydawnictwo długogrające więc ci, którzy mieli już z Irreparable
przyjemność i podobała im się muzyka tego tercetu, będą mogli cieszyć się ich
debiutanckim albumem. Panowie rzeźbią w materii, która jest połączeniem black
metalu, industrialu, gotyku i dark wave. Fuzja nieczęsto spotykana, ale jeśli
już się zdarzy, to różnie z efektem bywa. Tak też jest w przypadku „The Fate of
All Life”, który trzeba rozpatrzyć dwutorowo. Część utworów to typowa,
mechaniczna diabelszczyzna, przy komponowaniu której wykorzystano automat
perkusyjny, „metalicznie” brzmiące gitary, bas i wspomagająco-zagęszczające to
instrumentarium, dźwięki cyfrowe. Numery te momentami brzmią wzorcowo, bo w
szybszych partiach siarczyście batożą skórę miarowymi riffami, którym
przygrywa, pulsująca sekcja rytmiczna. Spomiędzy głównych tekstur okresowo
wyłaniają się elektroniczne tła, które ni stąd ni zowąd przejmują pierwsze
skrzypce i zamieniają tego zrobotyzowanego potwora w transowo-gotyckie,
spokojniejsze nuty. Podobnie jest z wokalami, które przybierają różne postaci,
gdyż odpowiedzialny za nie Nick Magur potrafi wrzasnąć, złowrogo zamruczeć, a
także w mroczny sposób zaśpiewać. Drugi zbiór numerów, to zwyczajowy dark wave,
do którego czasami Australijczycy wciskają trochę syntetycznej rogacizny, ale
przeważają w nich hipnotyczne syntezatory oraz przygnębiający śpiew wokalisty.
To atmosferyczne i upiorne aranżacje, wprowadzające w trans, i będące swoistą,
wampiryczną dyskoteką, którą nasi twórcy próbują omamić słuchacza i wciągnąć do
narkotycznego tańca. Debiut Irreparable to płyta bipolarna i nie do końca
przeze mnie zrozumiała, ponieważ zlepek tych gatunków wypada tutaj bardzo
dziwnie. Według mnie, to trochę na siłę wrzucone do jednego worka pomysły,
wynikające zapewne z zainteresowań muzycznych tej trójki artystów, którzy do końca
nie mogli się zdecydować jaki krążek nagrać. Postawili na fuzję, która niestety
nie jest na tyle spójna, aby przyciągnąć do siebie moją uwagę na dłużej niż dwa
odsłuchy. Totalnie nienaturalnie brzmiący materiał, który zapewne bez trudu
spodoba się fanom Castle Party.
shub
niggurath

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz