piątek, 3 października 2025

Recenzja Vile Apparition „Malignity”

 

Vile Apparition

„Malignity”

Dark Descent Records (2025)

 


Karierę tego australijskiego kolektywu śledzę od pierwszej demówki wydanej przed ośmiu laty. Ujęli mnie wtedy naturalnością i tym, że dobrze rozmieli na czym polega odwoływanie się do klasyki gatunku. Wydany w barwach Memento Mori debiut, choć może nie zdobył szerszego uznania krytyki i metalowej gawiedzi i nie wywindował Vile Apparition do współczesnej, deathmetalowej ekstraklasy to tylko potwierdził moje odczucia z przeszłości – Ci goście rozumieją death metal, nawet jeśli nie wymyślają koła na nowo. Sześć lat minęło i grupa powraca w barwach Dark Descent z drugim albumem zatytułowanym „Malignity” i jest to album bez cienia wątpliwości bardzo udany. Death metal pełną gębą, staroszkolny, w którym wściekła thrashująca chłosta wczesnego Sinister tańczy zgrabnie z mocarnymi zwolnieniami w stylów Incantation, a całość polana jest szczyptą schuldinerowej ornamentyki i wczesnokanibalowej choroby. Riffy są takie jak klasycy gatunku przykazali – klarowne, czytelne, interesujące, będące zdecydowanie czymś więcej niż ścianą dźwięku. Czaruje bas – wszechobecny, wyraźnie zarysowany, sporadycznie wychodzący na pierwszy plan, ale wyraźnie akcentujący swoją obecność. Zachwycać mogą solówki, o ile ktoś je lubi – doskonale chwytają przestrzeń, ale nie popadają w perlistość. Miałem tutaj małe skojarzenie z Mithras, ale wersja Australijczyków jet zdecydowanie mniej astralna i odjechana. Co do samych kompozycji to jest tu zdecydowanie na czym ucha zawiesić. Dzieje się tutaj sporo, muzycy nie stronią od łamania rytmu i robienia dźwiękowych supełków, ale nigdy nie popadają w instrumentalny onanizm. Partie akustyczne czy nawet pojawiające się smyczki są tutaj jedynie drobnym dodatkiem a nie nachalnie wykorzystywanym narzędziem. Jebnięcia też Ci tutaj pod dostatkiem i jestem przekonany, że szukanie dziury w całym będzie szukaniem na siłę. Gdyby jednak już się czegoś czepiać to uważam, że wokale mogłyby być trochę mniej monotonne i odrobinę mocniejsze, ale to jak wspomniałem – czepianie się na siłę. „Malignity” choć nie przynosi żadnej gatunkowej rewolucji, ani nawet nie zarysowuje jakiegoś szczególnie charakterystycznego stylu zespołu dostarcza słuchaczom porcję bardzo dobrego, oldschoolowego death metalu. Dobrze zagranego i dobrze skomponowanego, który bawi, cieszy i sprawia przyjemność. Dla mnie Vile Apparition w tym momencie jest zespołem pokroju mniej więcej Conjureth – grają po prostu niespecjalnie oryginalny, ale na dobra sprawę kompletny i bardzo mądrze napisany metal śmierci, który spełnia niemal wszystkie oczekiwania przeciętnego miłośnika muzyki ekstremalnej sprzed 35 lat.

Harlequin




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz