Moria
„Path
of the Dead”
Mara
Productions 2025
Moria
to świeży, solowy projekt, który powstał w zeszłym roku, a stoi za nim,
urodzony w Gdyni niejaki Dave Włodarski. Bez pitolenia się w pomniejsze i
zapowiadające ciąg dalszy wydawnictwa, wyskoczył z pełniakiem, który wydała
Mara Productions. Album ten, to dziewięć kawałków poczernionego death metalu,
który kruszy kości i zsyła odrobinę mroku. Ten krążek jest trochę jak wehikuł
czasu, ponieważ prostota riffów jak i ich ze sobą połączenie, przeniosło mnie
do przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, kiedy to na ówczesnych,
podziemnych gigach można było posłuchać na żywo właśnie takiej muzy jak ta na
„Path of the Dead”. To black-death metal, który bezceremonialnie i bez zbędnych
ozdobników kąsa ostrymi akordami, zbliżającymi się od czasu do czasu swoją
prędkością, do speed metalowych produkcji. Zatem za jego pośrednictwem
dostajemy piekielnie wartką gędźbę, zagraną na soczyście brzmiących gitarach,
którym rzecz jasna towarzyszy mięsista sekcja rytmiczna i szorstkie wokale.
Niewyszukana mieszanka tradycyjnego kostkowania, krótkich, wysokotonowych
wtrętów i tremolo, zrodziła muzykę bez zawiłości, ale która poprzez doskonałe
połączenie czarciej atmosfery ze śmierć metalową zdolnością do penetrowania bunkrów,
uderza precyzyjnie w czuły punkt, chłoszcząc, miażdżąc i delikatnie sypiąc
szronem. Może brzmi ona co nieco anachronicznie, ale w tym przypadku można to
uznać za atut, bo czy zawsze musi być modnie i z duchem czasu. Otóż nie. Moria
idealnie odnajduje się w typowym, metalowym rzępoleniu i idealnie zespala na
nie patenty, które stanowiły o takimże graniu we wspomnianych wyżej latach.
Płyta ta, jawi się jako metalowy naturszczyk i pojawiła się nagle niczym kiedyś
Jan Himilsbach w kinematografii polskiej. Arogancki black-death metal o
energicznym charakterze, który kopie w gębę boleśnie, ale i odpowiednią
atmosferę posiada. Staroszkolne napierdalanie z ostrym pazurem. Jednakże nie
pozbawiony jest małych zgrzytów, ponieważ mocno mi się wydaje, że Dave powinien
popracować nad wokalami, gdyż momentami łapie zadyszkę, zwłaszcza w
polskojęzycznym „Crime Of Centuries”, a poza tym nie bardzo rozumiem co tutaj
robi, zamykająca ten album balladka. Sprawdzajcie, bo tak czy siak, to dobry
kawał metalu.
shub
niggurath

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz