niedziela, 19 października 2025

Recenzja Codex Nero „Ordo Acherontis”

 

Codex Nero

„Ordo Acherontis”

Liber Khaos Prod. 2025

O ile dobrze pamiętacie, debiutancki krążek Codex Nero był dla mnie jednym z ciekawszych debiutów na polskiej scenie blackmetalowej dwudziestego pierwszego roku. Przed „Ordo Acherontis” poprzeczka zawieszona była zatem wysoko, a wiadomo, że wielkie oczekiwania nie zawsze pozytywnie wpływają na ostateczny odbiór materiału. Po pierwszym odsłuchu wiedziałem już jednak, że będzie dobrze. Po drugim, trzecim, i kolejnym… nie mogłem się od „Ordo Acherontis” oderwać. Kurwa mać! O ile pierwszy pełniak zespołu przeszedł na scenie w zasadzie bez echa, tudzież zauważony został jedynie przez garstkę systematycznie śledzących scenę maniaków, tak nie wyobrażam sobie, by z drugim krążkiem Codex Nero stało się podobnie. Bo to, w jaki sposób Codex Nero tworzą swoistą przeplatankę wszystkiego, co w gatunku najlepsze, to jest dla mnie najwyższa klasa rozgrywek. I tak jak w przypadku „jedynki” wymieniałem pojawiające mi się w głowie nawiązania, czy inspiracje, tak w przypadku nowych nagrań mam podobny kalejdoskop, ale już niekoniecznie identyczny. Głównie dlatego, że rzeczony duet w swoich kompozycjach bardzo mocno dba, by nie były one jednolite czy monotematyczne. Tutaj cały czas coś się dzieje. Zmienia się tempo, aczkolwiek większość numerów oscyluje wokół bezprzesadnej prędkości, tasują się harmonie, sinusoiduje nastrój, raz podkręcając napięcie do granic wytrzymałości, by za chwilę mocno zneutralizować buzującą w żyłach adrenalinę… Chwilami panowie riffują w sposób bardzo prosty, agresywny, w stylu norweskiej drugiej fali, by za moment przejść we francuskie dysonanse, czy też nawet narkotyczne, awangardowe odjazdy pod Oranssi Pazuzu („Emissary”) albo Furię („Tenebris Amenti”). Zresztą nazw mógłbym tutaj wymieniać sporo, prawie jak bym czytał książkę telefoniczną, z jednym tylko zastrzeżeniem. Owe „nazwiska” pojawiają się na „Ordo Acherontis” dosłownie na chwilę, niczym w drzwiach obrotowych hipermarketu, tylko po to, by zaznaczyć swoją obecność. Bo całokształt, to niezaprzeczalnie autorska, nie cierpiąca chamskiego kopiowania mozaika, będąca chyba wypadkową muzyki, której chłopaki z Codex Nero nasłuchali się przez dekady, i którą podświadomie nasiąknęli. Ten materiał to niemal idealny balans między daleką przeszłością a współczesnym black metalem. To płyta przebogata w pomysły, niebanalne aranżacje, wciągająca klimatem niczym bagno, z każdym odsłuchem infekująca coraz mocniej, i odkrywająca kolejne, przegapione wcześniej smaczki. Codex Nero po raz drugi rozłożyli mnie na łopatki, tworząc muzykę jeszcze bardziej dojrzałą i oryginalną niż kilka lat temu. I tylko zastanawiam się, czy gdyby wydała ich jakaś większa wytwórnia, chłopaki nagle, z dnia na dzień, nie staliby się przynajmniej krajowym objawieniem. Nie przegapcie tej płyty, bo to jest prawdziwe złoto.

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz