Codex Nero
„Ordo Acherontis”
Liber Khaos Prod. 2025
O ile dobrze pamiętacie, debiutancki krążek Codex
Nero był dla mnie jednym z ciekawszych debiutów na polskiej scenie blackmetalowej
dwudziestego pierwszego roku. Przed „Ordo Acherontis” poprzeczka zawieszona
była zatem wysoko, a wiadomo, że wielkie oczekiwania nie zawsze pozytywnie
wpływają na ostateczny odbiór materiału. Po pierwszym odsłuchu wiedziałem już
jednak, że będzie dobrze. Po drugim, trzecim, i kolejnym… nie mogłem się od „Ordo
Acherontis” oderwać. Kurwa mać! O ile pierwszy pełniak zespołu przeszedł na
scenie w zasadzie bez echa, tudzież zauważony został jedynie przez garstkę
systematycznie śledzących scenę maniaków, tak nie wyobrażam sobie, by z drugim
krążkiem Codex Nero stało się podobnie. Bo to, w jaki sposób Codex Nero tworzą
swoistą przeplatankę wszystkiego, co w gatunku najlepsze, to jest dla mnie
najwyższa klasa rozgrywek. I tak jak w przypadku „jedynki” wymieniałem
pojawiające mi się w głowie nawiązania, czy inspiracje, tak w przypadku nowych
nagrań mam podobny kalejdoskop, ale już niekoniecznie identyczny. Głównie
dlatego, że rzeczony duet w swoich kompozycjach bardzo mocno dba, by nie były
one jednolite czy monotematyczne. Tutaj cały czas coś się dzieje. Zmienia się
tempo, aczkolwiek większość numerów oscyluje wokół bezprzesadnej prędkości,
tasują się harmonie, sinusoiduje nastrój, raz podkręcając napięcie do granic
wytrzymałości, by za chwilę mocno zneutralizować buzującą w żyłach adrenalinę…
Chwilami panowie riffują w sposób bardzo prosty, agresywny, w stylu norweskiej
drugiej fali, by za moment przejść we francuskie dysonanse, czy też nawet
narkotyczne, awangardowe odjazdy pod Oranssi Pazuzu („Emissary”) albo Furię
(„Tenebris Amenti”). Zresztą nazw mógłbym tutaj wymieniać sporo, prawie jak bym
czytał książkę telefoniczną, z jednym tylko zastrzeżeniem. Owe „nazwiska”
pojawiają się na „Ordo Acherontis” dosłownie na chwilę, niczym w drzwiach
obrotowych hipermarketu, tylko po to, by zaznaczyć swoją obecność. Bo
całokształt, to niezaprzeczalnie autorska, nie cierpiąca chamskiego kopiowania
mozaika, będąca chyba wypadkową muzyki, której chłopaki z Codex Nero nasłuchali
się przez dekady, i którą podświadomie nasiąknęli. Ten materiał to niemal
idealny balans między daleką przeszłością a współczesnym black metalem. To
płyta przebogata w pomysły, niebanalne aranżacje, wciągająca klimatem niczym bagno,
z każdym odsłuchem infekująca coraz mocniej, i odkrywająca kolejne, przegapione
wcześniej smaczki. Codex Nero po raz drugi rozłożyli mnie na łopatki, tworząc
muzykę jeszcze bardziej dojrzałą i oryginalną niż kilka lat temu. I tylko
zastanawiam się, czy gdyby wydała ich jakaś większa wytwórnia, chłopaki nagle,
z dnia na dzień, nie staliby się przynajmniej krajowym objawieniem. Nie
przegapcie tej płyty, bo to jest prawdziwe złoto.
-
jesusatan

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz