Binah
„Ónkos”
Osmose Productions 2025
Po
siedmiu latach niebytu ze swoją najnowszą płytą wraca angielski tercet Binah. To
co na nim znajdziecie to perfekcyjna mieszanka, złożona z trzech szkół death
metalu. Angielskiej, szwedzkiej i fińskiej. Połączenie tych pomysłów na metal
śmierci zrodziło złowieszczą i ponurą muzykę, która omamia mistyczną i duszną
atmosferą. Obdarzona ciężkim brzmieniem płynie we wszystkich możliwych tempach,
roztaczając okultystyczno-kosmiczną aurę, którą generują spotykające się tutaj
wojenne galopady w stylu brytyjskim, mroczne walce o fińskiej proweniencji oraz
niepokojące tremolando o szwedzkiej barwie. Panowie na „Ónkos” prezentują gęste
tekstury, które wypełnione są żylastymi riffami, miażdżącymi d-beatami i rytualnymi
akordami. Całość wzbogacona została przez upiorne solówki, świdrujące zagrywki
i subtelne, niemalże ukryte tła syntezatorowe. Album ten składa się tylko z
dwóch kompozycji, które brzmią potężnie, zabierając swym usposobieniem światło
i powietrze. Death metal w wykonaniu Binah to nie tylko miażdżące kostkowanie,
ale przede wszystkim otumaniający narkotyk, który wprowadza w trans. Hipnotyzuje
na całego, wciągając z każdą chwilą swego trwania głębiej i głębiej, zaciskając
wokół słuchacza soniczną klamrę, z której niełatwo jest się wyswobodzić.
Atakuje z niespotykaną dynamiką, kipiącymi jak gorąca lawa gitarami,
wzmocnionymi przez głębokie doły i złowrogie growle wokalisty. „Ónkos” dudni,
gniecie, rozrywa na strzępy, ale potrafi także zadziwić kontrastującymi, z tymi
rozżarzonymi akordami, wysublimowanymi, atmosferycznymi ozdobnikami, które
okresowo wyłaniają się z głównych tekstur. Hołd złożony temu gatunkowi i w jego
najlepszym według mnie wydaniu. Malaryczny decior, który zatruwa życie
wszelakie i zsyła skondensowaną ciemność. Niezwykle ciężki i oszałamiający
krążek, na którym z niebywałym wyczuciem zszyto trzy ujęcia tak, że szwów nie
słychać. Nie sposób nie polecić. Pełna rekomendacja.
shub
niggurath

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz