Wode
„Uncrossing
the Keys”
20 Buck Spin 2025
Ci
czterej mieszkańcy Manchesteru chyba pierwszy raz goszczą na tych łamach, a
grają od 2011 roku i razem z „Uncrossing the Keys” mają już na koncie cztery
albumy. Ten najnowszy ukazał się na początku października i podobno jak
poprzednie, zawiera muzykę, która jest swoistym połączeniem black, death i
gothic metalu. Fuzja niecodzienna, ale zdarza się ostatnio coraz częściej, a
Wode, jak niosą źródła, gra tak od początku swojej działalności. W wolnej
chwili sprawdzę, bo najnowsza produkcja tej brygady jest dość interesująca pod
względem kompozytorskim, bo to jak Anglicy zespolili ze sobą te trzy gatunki,
jest godne podziwu. Rzecz jasna to zlepek melancholijnych riffów, agresywnych
przyspieszeń i ciężkich, zalatujących śmiercią akordów, do których Wode dokłada
jeszcze sporo klasycznego kostkowania, od którego bije mrocznym heavy metalem.
Utwory są zróżnicowane mając nie tylko na uwadze sposób traktowania strun,
któremu przygrywa, racząca momentami niezłymi d-beatami sekcja rytmiczna, ale
również zadziwiają ciągłymi zmianami tempa. Ma to związek z przejściami między
formami tekstur, które pomimo niejednorodnego charakteru, tworzą płynnie
połączone arterie, co skutkuje nieustanną zmianą agogiki i klimatu muzyki tego
kwartetu. Panowie serwują bogatą mieszankę nastrojów, wygrywając mroczne,
furiackie i masywne tony, którym towarzyszą kąśliwe wokalizy, doskonale
wpasowujące się w ten dźwiękowy kalejdoskop. Na „Uncrossing the Keys” słychać z
każdego gatunku po trochu, zatem dostajemy pokaźną dawkę melodyjności, stęchłego
riffowania i uwierających tremolo, a wszystko doprawione tradycyjną manierą,
kojarzącą się z latami osiemdziesiątymi i początkami czarciego grania w stylu
Mercyful Fate. Pomijając wpływy diabelskiego i śmierć metalowego rzępolenia,
nie da się ukryć ojczyźnianych naleciałości, które objawiają się w
chwytliwościach, odkrywających fascynację Paradise Lost i bardziej żałobnymi
nutami, przypominającymi Amorphis czy Sentenced więc północnoeuropejskiej aury
tutaj również nie brakuje. Wraz z brutalniejszymi sekwencjami kreują one
niesamowicie atmosferyczną i wieloaspektową gędźbę, od której nie sposób się
oderwać, ponieważ każdy kawałek na tej płycie zaskakuje zmiennym obliczem. Każde
z nich składa się na spójną całość, która nie szczędzi, nie tylko brutalnych
wybuchów, przygnębiających, refleksyjnych odjazdów, ale również potrafi zadziwić
progresywnymi rozwiązaniami. Warto posłuchać. Wrażenia gwarantowane.
shub
niggurath

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz