Master's Hammer
„Maldorör Disco”
Darkness Shall Rise 2025
Pamiętacie, jak Master’s Hammer wydali „Šlágry”? Ja
pamiętam doskonale. Choćby z tego względu, że płyty tej nigdzie nie można było
dostać, i zajęło mi to wiele miesięcy, by zdobyć od kogoś choćby zwykłą
„przegrywkę” do odsłuchu. Kiedy już posłuchałem tamtych nagrań, to usiadłem i
zapłakałem, niczym Jezus. Czesi potem rozpadli się na długie lata, powracając
dopiero w dwa tysiące dziewiątym z albumem „Mantas”, który to był popłuczynami
oryginalnego stylu zespołu. Słuchalnym, ale jednak mocno średnim. Dużo lepszym
jawił mi się kolejny, o konewkach, ale… no właśnie. Ten osobliwy, żartobliwy
czeski styl jakoś nie do końca mi pasował, na tyle, że z kolejnymi
wydawnictwami, owszem, się zapoznawałem, lecz żadne nie wzbudziło mojego
przesadnego entuzjazmu. Na nowy album zatem nie czekałem, ale i tak uważam, że
to, co nagrali Master’s Hammer, a co za kilka dłuższych chwil pojawi się
oficjalnie, to drugie „Šlágry”. Nie, nie, że folki. Jednak przeskok stylistyczny
jest niemal tak samo „szokujący”. Patrząc na tytuł, słowa „disco” akurat
absolutnie nie należy traktować jako podpucha. To faktycznie jest album
taneczny, oparty bardziej na elektronice niż gitarach, które, mimo iż obecne,
schowane są na drugim planie. Może nie jak w disco polo, kiedy zawsze
zastanawiałem się, po co facet na teledysku trzyma ten instrument, ale
zdecydowanie w tle. Co do owej taneczności, to też można w sumie dyskutować, bo
powodzenia na listach przebojów Czechom nie wróżę. Jeśli jednak ktoś
powiedziałby mi, że oto Master’s Hammer gra disco, to chyba właśnie tak bym
sobie to bez słuchania wyobrażał. Nie wiem do czego to przyrównać. Do
upośledzonego Rammstein? Do czeskiego Figo Fagot? Nie mam, kurwa, pojęcia. Wiem
natomiast, że jest to płyta, przynajmniej dla mnie, kompletnie asłuchalna.
Jeśli miała być kolejnym żartem zespołu, to mnie on nic a nic nie śmieszy.
Prędzej męczy. Albo wkurwia, tak jak szeroko stosowane tutaj, groteskowe
zaśpiewy. Bo żeby jeszcze było tutaj na czymś ucho zawiesić… ale nie ma! A
flagowym przykładem, choć może akurat pierwszym z brzegu, jest „Doppelganger”,
przesmucony, ekstremalnie nudny kawałek, bez pomysłu, ciągnący się jak guma do
żucia rzucona dla jaj koleżance we włosy. Poziom żartu podobny zresztą. Nie
czekajcie na tą płytę. A jak już koniecznie musicie sprawdzić, jak brzmi „Maldorör
Disco”, to odsłuchajcie poniżej promujący go singiel i pomnóżcie razy
dziesięć. Na koniec jeszcze jedno. Gdyby te nagrania nie ukazały się pod
szyldem Master’s Hammer, to obrońcy tego albumu (bo gwarantuję, że takowi się
znajdą) nawet nie zwróciliby na nie uwagi, albo wyjebali do kibla po dwóch
nutkach. Dla mnie totalna żenada.
-
jesusatan

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz