niedziela, 12 października 2025

Recenzja Master's Hammer „Maldorör Disco”

 

Master's Hammer

„Maldorör Disco”

Darkness Shall Rise 2025

 


Pamiętacie, jak Master’s Hammer wydali „Šlágry”? Ja pamiętam doskonale. Choćby z tego względu, że płyty tej nigdzie nie można było dostać, i zajęło mi to wiele miesięcy, by zdobyć od kogoś choćby zwykłą „przegrywkę” do odsłuchu. Kiedy już posłuchałem tamtych nagrań, to usiadłem i zapłakałem, niczym Jezus. Czesi potem rozpadli się na długie lata, powracając dopiero w dwa tysiące dziewiątym z albumem „Mantas”, który to był popłuczynami oryginalnego stylu zespołu. Słuchalnym, ale jednak mocno średnim. Dużo lepszym jawił mi się kolejny, o konewkach, ale… no właśnie. Ten osobliwy, żartobliwy czeski styl jakoś nie do końca mi pasował, na tyle, że z kolejnymi wydawnictwami, owszem, się zapoznawałem, lecz żadne nie wzbudziło mojego przesadnego entuzjazmu. Na nowy album zatem nie czekałem, ale i tak uważam, że to, co nagrali Master’s Hammer, a co za kilka dłuższych chwil pojawi się oficjalnie, to drugie „Šlágry”. Nie, nie, że folki. Jednak przeskok stylistyczny jest niemal tak samo „szokujący”. Patrząc na tytuł, słowa „disco” akurat absolutnie nie należy traktować jako podpucha. To faktycznie jest album taneczny, oparty bardziej na elektronice niż gitarach, które, mimo iż obecne, schowane są na drugim planie. Może nie jak w disco polo, kiedy zawsze zastanawiałem się, po co facet na teledysku trzyma ten instrument, ale zdecydowanie w tle. Co do owej taneczności, to też można w sumie dyskutować, bo powodzenia na listach przebojów Czechom nie wróżę. Jeśli jednak ktoś powiedziałby mi, że oto Master’s Hammer gra disco, to chyba właśnie tak bym sobie to bez słuchania wyobrażał. Nie wiem do czego to przyrównać. Do upośledzonego Rammstein? Do czeskiego Figo Fagot? Nie mam, kurwa, pojęcia. Wiem natomiast, że jest to płyta, przynajmniej dla mnie, kompletnie asłuchalna. Jeśli miała być kolejnym żartem zespołu, to mnie on nic a nic nie śmieszy. Prędzej męczy. Albo wkurwia, tak jak szeroko stosowane tutaj, groteskowe zaśpiewy. Bo żeby jeszcze było tutaj na czymś ucho zawiesić… ale nie ma! A flagowym przykładem, choć może akurat pierwszym z brzegu, jest „Doppelganger”, przesmucony, ekstremalnie nudny kawałek, bez pomysłu, ciągnący się jak guma do żucia rzucona dla jaj koleżance we włosy. Poziom żartu podobny zresztą. Nie czekajcie na tą płytę. A jak już koniecznie musicie sprawdzić, jak brzmi „Maldorör Disco”, to odsłuchajcie poniżej promujący go singiel i pomnóżcie razy dziesięć. Na koniec jeszcze jedno. Gdyby te nagrania nie ukazały się pod szyldem Master’s Hammer, to obrońcy tego albumu (bo gwarantuję, że takowi się znajdą) nawet nie zwróciliby na nie uwagi, albo wyjebali do kibla po dwóch nutkach. Dla mnie totalna żenada.

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz