Malokarpatan
„Vertumnus
Caesar”
Invictus
Prod. 2023
Trochę się bałem o nową płytę Malokarpatan. Głównie
za sprawą poprzedniczki, która to, mimo iż absolutnie nie schodziła poniżej
pewnego poziomu, była albumem nieco nierównym i niezdecydowanym. Przeczuwałem,
że zespół pójdzie jeszcze bardziej w kierunku klasycznego heavy metalu i tylko
miałem nadzieję, że wraz z czwartą płytą nie wypadną poza krąg moich
zainteresowań. Ach, jesusatan, człowieku małej wiary! Tak właśnie pomyślałem
sobie, kiedy spędziłem z „Vertumnus Caesar” kilka pierwszych odsłuchów. Panie i
panowie, chciałbym wszem i wobec obwieścić, że Malokarpatan powrócił we
wspaniałym stylu. Albo może lepiej powiedzieć, doskonale swój styl rozwinął.
Faktycznie, na nowej płycie króluje granie klasyczne, ale nie tylko sięgające
„Królów Metalu”, czyli Manowar, ale i progrocka. Myli się jednak, kto pomyśli,
że muzyka Słowaków straciła przy tym na swojej mocy. Wręcz przeciwnie, ona
zyskała dodatkowego wyrazu i rdzennej drapieżności z pierwszej połowy lat
osiemdziesiątych. Panowie wszystkie wpływy przekuli bowiem bardzo umiejętnie na
swój styl, przez co już po trzech nutkach możemy z całą pewnością stwierdzić,
iż jest to Malokarpatan. Łatwość i lekkość z jaką im to przyszło zaprawdę potrafi
wprawić w osłupienie. Nie zapomniano tutaj absolutnie o black metalu, choć tym
razem wszelkie echa dobijają przede wszystkim z okresu pierwszej fali. Pojawiają
się też, tradycyjnie, elementy ludowe, wraz z wszelką maścią drobnych
ozdobników zagranych na instrumentach mi nieznanych, niekoniecznie wiązanych z
muzyką metalową. Jeśli już o ozdobnikach to dwie inne rzeczy zrobiły na mnie
mocne wrażenie. Pierwszą z nich są partie kotłów, oszczędne i użyte z głową, a
odegrane przez samego Silenthell’a. Powiem szczerze, że mam słabość do ich
brzmienia od czasu, kiedy to po raz pierwszy usłyszałem je w utworach Master’s
Hammer. Kolejna rzeczą są dodatki syntezatorowe. Naprawdę, dawno już nie
spotkałem się z tak oryginalnymi i niesamowicie intrygującymi partiami tego
instrumentu. Owe klawisze stanowią pewnego rodzaju pomost, albo portal,
pomiędzy heavy metalem a światem legend i baśni opowiadanych w oparach ziół. Bo
pijaństwa na tym krążku nie uświadczymy. To tak, jakby panowie dorośli i z
pijących pod blokiem buzony nastolatków przeobrazili się w panów z wąsem, napawających
się dymem z zakazanych roślin na tajnych spotkaniach. Wracając do samej muzyki,
Malokarpatan niesamowicie płynnie łączą ze sobą kontrasty. Weźmy taki
instrumentalny Panstvo Salamandrov Jest V Kavernach Zeme” i następujący po nim
„Maharal a Golem”, rozpoczynający się motywem rytualnym a szybko przechodzący w
cholernie zadziorny speed metal. Tu nie ma nic na siłę, tutaj wszystko z siebie
nawzajem wypływa. Nie byle jakie wrażenie robi też epicki, ponad
dziesięciominutowy „I Hle, Tak Zachadza Imperialna Hviezda”, w którym z kolei
słychać wyraźne nawiązania do twórczości Toma G. Warriora. Nie wspomniałem
jeszcze o wokalach. Te, z albumu na album są coraz lepsze i coraz ciekawsze.
Tutaj stanowią prawdziwy słowacki sos na serwowanym daniu, nie tylko charcząc w
języku narodowym autorów, ale czasem przechodząc w bardzo staroszkolne chórki
albo opowiadając emocjonalnym tonem historię Imperatora Rudolfa II, którego
życie jest konceptem lirycznym rzeczonego wydawnictwa. Do premiery „Vertumnus
Caesar” jeszcze trochę czasu, a ja już znam ten materiał na pamięć i nie mogę
się od niego oderwać. I powiem wam coś szczerze jak dewotka na spowiedzi. Jeśli
odrzucić na bok osobisty sentyment związany z „Stridzie Dni”, stwierdziłbym, że
te nowe trzy kwadranse to najlepszy materiał jaki panowie dotychczas nagrali.
Gdybym wiedział, to bym założył pieluchomajtki, a tak oszczałem sobie z
podniecenia nogi po same kostki. Zamawiajcie w ciemno, bo to jeden z głównych
kandydatów do płyty roku!
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz