piątek, 15 września 2023

Recenzja Malokarpatan „Vertumnus Caesar”

 

Malokarpatan

„Vertumnus Caesar”

Invictus Prod. 2023

Trochę się bałem o nową płytę Malokarpatan. Głównie za sprawą poprzedniczki, która to, mimo iż absolutnie nie schodziła poniżej pewnego poziomu, była albumem nieco nierównym i niezdecydowanym. Przeczuwałem, że zespół pójdzie jeszcze bardziej w kierunku klasycznego heavy metalu i tylko miałem nadzieję, że wraz z czwartą płytą nie wypadną poza krąg moich zainteresowań. Ach, jesusatan, człowieku małej wiary! Tak właśnie pomyślałem sobie, kiedy spędziłem z „Vertumnus Caesar” kilka pierwszych odsłuchów. Panie i panowie, chciałbym wszem i wobec obwieścić, że Malokarpatan powrócił we wspaniałym stylu. Albo może lepiej powiedzieć, doskonale swój styl rozwinął. Faktycznie, na nowej płycie króluje granie klasyczne, ale nie tylko sięgające „Królów Metalu”, czyli Manowar, ale i progrocka. Myli się jednak, kto pomyśli, że muzyka Słowaków straciła przy tym na swojej mocy. Wręcz przeciwnie, ona zyskała dodatkowego wyrazu i rdzennej drapieżności z pierwszej połowy lat osiemdziesiątych. Panowie wszystkie wpływy przekuli bowiem bardzo umiejętnie na swój styl, przez co już po trzech nutkach możemy z całą pewnością stwierdzić, iż jest to Malokarpatan. Łatwość i lekkość z jaką im to przyszło zaprawdę potrafi wprawić w osłupienie. Nie zapomniano tutaj absolutnie o black metalu, choć tym razem wszelkie echa dobijają przede wszystkim z okresu pierwszej fali. Pojawiają się też, tradycyjnie, elementy ludowe, wraz z wszelką maścią drobnych ozdobników zagranych na instrumentach mi nieznanych, niekoniecznie wiązanych z muzyką metalową. Jeśli już o ozdobnikach to dwie inne rzeczy zrobiły na mnie mocne wrażenie. Pierwszą z nich są partie kotłów, oszczędne i użyte z głową, a odegrane przez samego Silenthell’a. Powiem szczerze, że mam słabość do ich brzmienia od czasu, kiedy to po raz pierwszy usłyszałem je w utworach Master’s Hammer. Kolejna rzeczą są dodatki syntezatorowe. Naprawdę, dawno już nie spotkałem się z tak oryginalnymi i niesamowicie intrygującymi partiami tego instrumentu. Owe klawisze stanowią pewnego rodzaju pomost, albo portal, pomiędzy heavy metalem a światem legend i baśni opowiadanych w oparach ziół. Bo pijaństwa na tym krążku nie uświadczymy. To tak, jakby panowie dorośli i z pijących pod blokiem buzony nastolatków przeobrazili się w panów z wąsem, napawających się dymem z zakazanych roślin na tajnych spotkaniach. Wracając do samej muzyki, Malokarpatan niesamowicie płynnie łączą ze sobą kontrasty. Weźmy taki instrumentalny Panstvo Salamandrov Jest V Kavernach Zeme” i następujący po nim „Maharal a Golem”, rozpoczynający się motywem rytualnym a szybko przechodzący w cholernie zadziorny speed metal. Tu nie ma nic na siłę, tutaj wszystko z siebie nawzajem wypływa. Nie byle jakie wrażenie robi też epicki, ponad dziesięciominutowy „I Hle, Tak Zachadza Imperialna Hviezda”, w którym z kolei słychać wyraźne nawiązania do twórczości Toma G. Warriora. Nie wspomniałem jeszcze o wokalach. Te, z albumu na album są coraz lepsze i coraz ciekawsze. Tutaj stanowią prawdziwy słowacki sos na serwowanym daniu, nie tylko charcząc w języku narodowym autorów, ale czasem przechodząc w bardzo staroszkolne chórki albo opowiadając emocjonalnym tonem historię Imperatora Rudolfa II, którego życie jest konceptem lirycznym rzeczonego wydawnictwa. Do premiery „Vertumnus Caesar” jeszcze trochę czasu, a ja już znam ten materiał na pamięć i nie mogę się od niego oderwać. I powiem wam coś szczerze jak dewotka na spowiedzi. Jeśli odrzucić na bok osobisty sentyment związany z „Stridzie Dni”, stwierdziłbym, że te nowe trzy kwadranse to najlepszy materiał jaki panowie dotychczas nagrali. Gdybym wiedział, to bym założył pieluchomajtki, a tak oszczałem sobie z podniecenia nogi po same kostki. Zamawiajcie w ciemno, bo to jeden z głównych kandydatów do płyty roku!

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz