środa, 27 września 2023

Recenzja SHORES OF NULL „The Loss of Beauty”

 

SHORES OF NULL

„The Loss of Beauty”

Spikerot Records 2023

 

Przyznam się Wam bez bicia, że z czwartym albumem długogrającym włoskiego Shores of Null mam sporą zagwozdkę. Panowie z Lacjum tworzą w klimatach Melodyjnego Black/Doom Metalu, porównuje się ich twórczość do dokonań Katatonia, Novembre, Paradise Lost, Enslaved, czy Woods of Ypres, więc teoretycznie powinna mi leżeć ta muza. No właśnie, teoretycznie. Ta płyta ukazuje bowiem, że pomiędzy teorią a praktyką różnica jest bardzo, bardzo głęboka. No to przejdźmy do rzeczonej w poprzednim zdaniu praktyki, gdyż teorię poznaliście już na samym początku tej recki. „The Loss of Beauty” to 55 minut melodyjnego grania z klimatem, który napędzają dziergające wyśmienicie wiosła i emocjonalne, czyste wokale o ciekawej barwie. Nic nie można zarzucić beczkom, czy czterem strunom, gdyż swą pracę wykonują wręcz modelowo, ale to jednak gitary do spółki z gardłowym naprawdę robią tu robotę. Chłodne, acz stosunkowo gęste riffy płyną zwartym strumieniem melancholijnych melodii o wielowarstwowych strukturach, wyważone, ciekawe, niekiedy dyskretne harmonie podkręcają atmosferę, kreatywne, progresywne akcenty i wszelakie, koronkowe niuanse ukazują wyśmienity warsztat gitarzystów, a niekonwencjonalne często, rezonujące w przestrzeni, głębokie, temperamentne linie śpiewu utrzymują napięcie tego spektaklu na odpowiednio wysokim poziomie. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze dodające ciężaru i pikanterii niskie growle, gotyckie akcenty, akustyczne miniatury, dźwięki fortepianu i inne przeszkadzajki (szum wiatru, płacz dziecka itd.). Odniesienia i inspiracje do wspomnianych tu na początku zespołów są rzeczywiście słyszalne (choć oczywiście bez chamskich zrzynek), a ja dodałbym jeszcze do tego, zacnego grona Amorphis, Sentenced i Anathema. Muzycznie zatem wszystko cacy, ale klimat tego krążka delikatnie mówiąc mi nie odpowiada, a mówić wprost jest po chuju. Nie uświadczymy tu bowiem przytłaczających, grobowych wibracji, czy depresyjnego feelingu. Co najwyżej odnajdziemy tu (i to także nie we wszystkich wałkach) pewne nuty zwątpienia, bądź sceptycyzmu. Ogólnie jednak „Utrata Piękna” zawiera taką przyjemną, jesienną, słoneczną, delikatnie tylko przesłoniętą deszczem, przebojową muzę, którą można sobie zanucić pod wieczornym prysznicem. Dla mnie to zdecydowanie za mało, a Wam, jeżeli wystarczą takie jeno lekko zachmurzone, wrześniowo-październikowe klimaty, to czwórka Shores of Null wejdzie Wam bez wazeliny.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz