„The Loss of Beauty”
Spikerot
Records 2023
Przyznam
się Wam bez bicia, że z czwartym albumem długogrającym włoskiego Shores of Null
mam sporą zagwozdkę. Panowie z Lacjum tworzą w klimatach Melodyjnego Black/Doom
Metalu, porównuje się ich twórczość do dokonań Katatonia, Novembre, Paradise
Lost, Enslaved, czy Woods of Ypres, więc teoretycznie powinna mi leżeć ta muza.
No właśnie, teoretycznie. Ta płyta ukazuje bowiem, że pomiędzy teorią a
praktyką różnica jest bardzo, bardzo głęboka. No to przejdźmy do rzeczonej w
poprzednim zdaniu praktyki, gdyż teorię poznaliście już na samym początku tej
recki. „The Loss of Beauty” to 55 minut melodyjnego grania z klimatem, który
napędzają dziergające wyśmienicie wiosła i emocjonalne, czyste wokale o
ciekawej barwie. Nic nie można zarzucić beczkom, czy czterem strunom, gdyż swą
pracę wykonują wręcz modelowo, ale to jednak gitary do spółki z gardłowym naprawdę
robią tu robotę. Chłodne, acz stosunkowo gęste riffy płyną zwartym strumieniem
melancholijnych melodii o wielowarstwowych strukturach, wyważone, ciekawe,
niekiedy dyskretne harmonie podkręcają atmosferę, kreatywne, progresywne
akcenty i wszelakie, koronkowe niuanse ukazują wyśmienity warsztat gitarzystów,
a niekonwencjonalne często, rezonujące w przestrzeni, głębokie, temperamentne
linie śpiewu utrzymują napięcie tego spektaklu na odpowiednio wysokim poziomie. Do
tego wszystkiego dochodzą jeszcze dodające ciężaru i pikanterii niskie growle,
gotyckie akcenty, akustyczne miniatury, dźwięki fortepianu i inne
przeszkadzajki (szum wiatru, płacz dziecka itd.). Odniesienia i inspiracje do
wspomnianych tu na początku zespołów są rzeczywiście słyszalne (choć oczywiście
bez chamskich zrzynek), a ja dodałbym jeszcze do tego, zacnego grona Amorphis, Sentenced
i Anathema. Muzycznie zatem wszystko cacy, ale klimat tego krążka delikatnie
mówiąc mi nie odpowiada, a mówić wprost jest po chuju. Nie uświadczymy tu
bowiem przytłaczających, grobowych wibracji, czy depresyjnego feelingu. Co
najwyżej odnajdziemy tu (i to także nie we wszystkich wałkach) pewne nuty
zwątpienia, bądź sceptycyzmu. Ogólnie jednak „Utrata Piękna” zawiera taką
przyjemną, jesienną, słoneczną, delikatnie tylko przesłoniętą deszczem, przebojową
muzę, którą można sobie zanucić pod wieczornym prysznicem. Dla mnie to
zdecydowanie za mało, a Wam, jeżeli wystarczą takie jeno lekko zachmurzone,
wrześniowo-październikowe klimaty, to czwórka Shores of Null wejdzie Wam bez
wazeliny.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz