piątek, 22 września 2023

Recenzja Tomb Mold „The Enduring Spirit”

 

Tomb Mold

„The Enduring Spirit”

20 Buck Spin (2023)

Głośno ostatnio o kanadyjskich informatykach z Tomb Mold, którzy ostatni ni stąd ni zowąd zaatakowali czwartym, studyjnym pełniakiem, udostępnionym szerokiej gawiedzi do odsłuchu online na długo przed premierą fizycznego nośnika. Takie zjawisko jest w obecnych czasach mało popularne i chyba świadczy o tym, że muzycy są pewni swego, znają wartość materiału i liczą, że tym, którym się ono spodoba po prostu kupią nośnik. Niżej podpisany do grona tombmoldowch bałwochwalców nie dołączy raczej, bo choć swego czasu mocno katowałem „Manor Of Infinite Forms”, to kolejny duży materiał najzwyczajniej mnie rozczarował. „The Enduring Spirit” zdecydowanie jest nowym rozdziałem w dorobku Kanadyjczyków, ale pewną linię rozwojową w kontekście poprzedniej płyty słychać tu wyraźnie. Coraz mniej tu gruzu, coraz mniej podziemnych meandrów, a coraz więcej progrockowych i progmetalowych inklinacji. Coraz więcej też schuldineryzmów odnajdziemy w tych dźwiękach i pewnie byłoby to ok, gdyby szła za tym muzyczna treść. A tej w twórczości Tomb Mold nie słyszę. Ale po kolei. Pierwsze dwa kawałki brzmią trochę jak odrzuty z „Planetary Clairvoyance” i niczym interesującym nie zaskakują. Schody zaczynają się od trzeciego „Will Of Whispers”, który wyraźnie zdradza fascynację twórczością Cynic. Deathmetalowa pseudoballada oflagowana hawajskimi motywami, przestrzennymi gitarami i rozbudowaną formą wydawała się być na początku tragikomicznie zrujnowany przez monotonny growl Klebanoffa, który pasuje tutaj jak pięść do nosa. Ale abstrahując już od najsłabszego punktu zespołu, czyli wokalu (Klebanoff rzeczywiście mógłby kandydować w kategorii najnudniejszy, deathmetalowy growling) należy zwrócić uwagę na ciekawą formę utworu oraz wiele nowinek, które w twórczości Tomb Mold się do tej pory nie pojawiały. Przestrzenne, rozmarzone gitary balansują gdzieś na pograniczu cukierkowatości neo-progu spod znaku Pendragon, melodyki przedostatniego Death i niespiesznej nostalgii znanej z side-projektu Derricka Velli Dream Unending. Zaskakująco fajnie to funkcjonuje, brzmi dość świeżo, a puzzle poukładane są dobrze. Ale tu natrafiamy na kolejny schodek, bo kolejne utwory w mniejszym lub większym stopniu powielają trochę ten artrockowo-neoprogowy schemat. Gdy ekipa  z kraju klonowego liście zaczyna już malować tymi rozmarzonymi gitarami odnoszę wrażenie, że nie potrafią powiedzieć dość. Owszem, melodie są ładne,harmonie ie są przypadkowe, ale finalnie mam wrażenie, że nie prowadzą one donikąd. Nawet zamykający płytę 11-minutowy kolos w postaci „The Enduring Spirit Of Calamity” choć zdecydowanie najlepszy na tym wydawnictwie wydaje się nie do końca dźwigać nowy koncept i nowe pomysły. Nie pomaga też wokal, który mógłby nadać tym dźwiękom głębi, historii, coś opowiedzieć, a finalnie jest doklejonym, bezbarwnym burczeniem, które bardziej jest wartością ujemną niż dodaną. Podczas gdy spora część krytyki rozpływa się nad tym wydawnictwem ja odnoszę wrażenie, że jest ono trochę jak ta okładka – trochę cukierkowate, pstrokate, ni jest dużo, ale chuj wie co to jest, do tego chyba trochę infantylne i naiwne. Fajnie, że jest inaczej, mi „The Enduring Spirit” w ogólnym rozrachunku podoba się bardziej niż „Planetary Clairvoyance”, ale zupełnie szczerze sądzę, że byłaby z tego lepsza EPka niż jest pełniak.

 

                                                                                                                                             Harlequin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz