wtorek, 26 września 2023

Recenzja Mons Veneris „Excesses Of Perpetual Gloom”

 

Mons Veneris

„Excesses Of Perpetual Gloom”

Signal Rex 2023

Niezwykle płodny Mons Veneris od momentu swego powstania w 2003 roku zarejestrował imponującą ilość materiałów, a mianowicie 20 demosów, 8 epek, 5 albumów, pojawił się na 23 splitach i wydał 2 single. Zatem nie wyobrażam sobie, że nikt nie zna tego portugalskiego bandu, a zwłaszcza ci, którym nieobcy jest lo-fi black metal igłównie pewnie fanów tego typu muzykowania zainteresuje fakt, że 27 września ukaże się ich najnowszy maxi pt. „Excesses Of Perpetual Gloom”. Są to trzy numery, jak zwykle w przypadku tej kapeli, obdarzone paskudnym brzmieniem, gdzie mocno przesterowana gitara z wraz z takowym basem i łomoczącą perkusją generują dźwięki, płynące w średnich tempach, które scharakteryzowałbym jako przypominające coś na kształt osobowości histrionicznej. Jest tak dlatego, że w występujących tutaj riffach odnaleźć można pewną teatralność oraz nadmierną chęć zwrócenia na siebie uwagi. Nic w tym złego, bo oprócz tego, że muzyka Mons Veneris nie tylko nawiązuje do twórczości francuskich Czarnych Legionów, to czerpiąc z tej tradycji dodatkowo urozmaica ten gatunek na swój niepowtarzalny sposób. Poza piwnicznymi i nienagannie nieprzyjaznymi riffami dostajemy również szereg pokręconych melodii, którym w nienaturalny sposób przygrywa nie pasująca zupełnie w tych momentach perkusja. Ogólnie rzecz biorąc, zresztą Portugalczycy zdążyli już do tego przyzwyczaić, całość sprawia wrażenie sonicznego bałaganu. Słuchając ich muzyki nie można pozbyć się uczucia dyskomfortu, ponieważ kompozytorzy kierują się tylko własną estetyką i prawami, które delikatnie zadają kłam wcześniej ustalonemu porządkowi odnoszącemu się do tworzenia muzyki. Przypadkowe zmiany tempa, nagłe i nielogiczne przejścia jednego riffu w zupełnie inny, przeróżne kostkowanie, marna, lecz selektywna produkcja, a wszystko upstrzone nazbyt egzaltowanymi wokalami, których jest ich cała gama. Od czarcich warknięć, poprzez opętańcze jęki, aż po czyste zaśpiewy, przybierające formę fenrizowych piosenek z ostatniej płyty Isengard. Jednak w tym nieracjonalnym chaosie zauważyć można pewną metodę. Myślę, że jest to rozmyślny koncept, w jakimś stopniu zaczerpnięty z „Goatlord” w wersji z 1996 roku. Tam spotkać się można również z rozjazdem między poszczególnymi sekcjami, co wraz ze sztucznie dogranymi wokalizami, przechodzącymi niekiedy w falset potęguje nierealność tego wydawnictwa. W przypadku Mons Veneris cała ta masa „absurdów” zaowocowała na wskroś złą muzyką, która w przemyślany sposób zohydzi black metal przypadkowym słuchaczom i chwała im za to. Ciekawe i raczej niespotykane podejście do rogacizny w wydaniu raw. Polecam.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz