Mons
Veneris
„Excesses
Of Perpetual Gloom”
Signal Rex 2023
Niezwykle
płodny Mons Veneris od momentu swego powstania w 2003 roku zarejestrował
imponującą ilość materiałów, a mianowicie 20 demosów, 8 epek, 5 albumów,
pojawił się na 23 splitach i wydał 2 single. Zatem nie wyobrażam sobie, że nikt
nie zna tego portugalskiego bandu, a zwłaszcza ci, którym nieobcy jest lo-fi
black metal igłównie pewnie fanów tego typu muzykowania zainteresuje fakt, że
27 września ukaże się ich najnowszy maxi pt. „Excesses Of Perpetual Gloom”. Są
to trzy numery, jak zwykle w przypadku tej kapeli, obdarzone paskudnym
brzmieniem, gdzie mocno przesterowana gitara z wraz z takowym basem i łomoczącą
perkusją generują dźwięki, płynące w średnich tempach, które
scharakteryzowałbym jako przypominające coś na kształt osobowości
histrionicznej. Jest tak dlatego, że w występujących tutaj riffach odnaleźć
można pewną teatralność oraz nadmierną chęć zwrócenia na siebie uwagi. Nic w
tym złego, bo oprócz tego, że muzyka Mons Veneris nie tylko nawiązuje do
twórczości francuskich Czarnych Legionów, to czerpiąc z tej tradycji dodatkowo
urozmaica ten gatunek na swój niepowtarzalny sposób. Poza piwnicznymi i
nienagannie nieprzyjaznymi riffami dostajemy również szereg pokręconych
melodii, którym w nienaturalny sposób przygrywa nie pasująca zupełnie w tych
momentach perkusja. Ogólnie rzecz biorąc, zresztą Portugalczycy zdążyli już do
tego przyzwyczaić, całość sprawia wrażenie sonicznego bałaganu. Słuchając ich
muzyki nie można pozbyć się uczucia dyskomfortu, ponieważ kompozytorzy kierują
się tylko własną estetyką i prawami, które delikatnie zadają kłam wcześniej
ustalonemu porządkowi odnoszącemu się do tworzenia muzyki. Przypadkowe zmiany
tempa, nagłe i nielogiczne przejścia jednego riffu w zupełnie inny, przeróżne
kostkowanie, marna, lecz selektywna produkcja, a wszystko upstrzone nazbyt
egzaltowanymi wokalami, których jest ich cała gama. Od czarcich warknięć,
poprzez opętańcze jęki, aż po czyste zaśpiewy, przybierające formę fenrizowych
piosenek z ostatniej płyty Isengard. Jednak w tym nieracjonalnym chaosie
zauważyć można pewną metodę. Myślę, że jest to rozmyślny koncept, w jakimś
stopniu zaczerpnięty z „Goatlord” w wersji z 1996 roku. Tam spotkać się można
również z rozjazdem między poszczególnymi sekcjami, co wraz ze sztucznie
dogranymi wokalizami, przechodzącymi niekiedy w falset potęguje nierealność
tego wydawnictwa. W przypadku Mons Veneris cała ta masa „absurdów” zaowocowała
na wskroś złą muzyką, która w przemyślany sposób zohydzi black metal
przypadkowym słuchaczom i chwała im za to. Ciekawe i raczej niespotykane
podejście do rogacizny w wydaniu raw. Polecam.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz