poniedziałek, 11 września 2023

Recenzja TERRANOCT „Icon of Ruin”

 

TERRANOCT

„Icon of Ruin”

Independent 2023

A teraz zapraszam do szaleńczego, dzikiego tańca wszystkich, którzy uwielbiają intensywne, perkusyjne zakręty, zrywające skórę pasami, precyzyjne, ostro cięte, przyprawiające niekiedy o zawroty głowy, zagęszczone, techniczne riffy, dopieszczone, ekspansywne, meandrujące partie solowe i agresywne, jadowite wokale. Wszystko te elementy, które powyżej wymieniłem i jeszcze trochę znajdziemy bowiem na debiutanckim albumie kwartetu ze Stanów zwącego się Terranoct.„Icon Of Ruin” to jedenaście mocnych, zadziornych, apokaliptycznych utworów utrzymanych w stylistyce Technical Death/Thrash, które fanów takiego grania przyprawią o mokre gacie (a i solidna kupa też może się przytrafić). Mieszają panowie naprawdę konkretnie i specjalnie w tańcu się nie pierdolą. Słuchając zawartości tej płytki, zanurzamy się, a w zasadzie to nurkujemy w olbrzymim, wirującym kotle zmiennych, krętych, rytmicznych ścieżek, postrzępionych, mutujących non-stop, gitarowych zawijasów okraszonych sporą ilością gwałtownych, nienawistnych melodii, zawiłych, popapranych  solówek zahaczających o wirtuozerię, mnóstwa wioślarskiej ornamentyki, aranżacyjnych falbanek, intrygujących, ognistych harmonii i bezkompromisowych wokali oscylujących pomiędzy brutalnym growlem a szyderczym, złośliwym wrzaskiem. To, co napisałem na temat „Icon…” do tej pory, to pozytywne aspekty tego materiału. Są też niestety aspekty, może nie jednoznacznie negatywne, ale zdecydowanym ruchem ręki obniżające w moich oczach wartość tej płytki. Tak więc po pierwsze primo jest ona za długa. 63 minuty muzy to dużo i trzeba niesamowitych umiejętności, aby utrzymać przez ten czas jednakowo wysoki poziom napięcia. Na tym albumie to się nie udało. Po drugie sekundo drażnią mnie czyste wokale, na jakie możemy się tu natknąć (nie za często co prawda, ale jednak), całkowicie zbędne jak dla mnie partie parapetu, jak i tendencje do spoglądania w stronę nowoczesnego, brutalnego Deathcore’a. Wychodzą z tego takie potworki jak choćby „Those Without a Voice”, które po mojemu oczywiście, nie powinny się tu znaleźć. Brakuje mi tu, i to bardzo, także basu (choć muzycy poradzili sobie na tym krążku dobrze z jego nieobecnością), który dodałby ciężaru, jak i mocy zawartym tu wałkom. No i pozostaje jeszcze sprawa brzmienia tej produkcji. Jest nowoczesne, wysoce selektywne, przeszywające i kopie niezgorzej, ale jednak zalatuje formaliną, brakuje mu nieco głębi, jak i miażdżących dołów. Po analizie wszystkich za i przeciw powiem zatem tak. „Ikona Ruiny” to album, który wszyscy maniacy współczesnego oblicza technicznego grania łykną zapewne niczym pelikany. Dla mnie jednak ten materiał zbyt mocno faluje i jest mimo wszystko trochę nierówny. Sorry chłopaki, słuchało mi się Was nawet przyjemnie i miło, w atmosferze wzajemnego szacunku i zaufania, ale na jakiś dłuższy związek nie macie co liczyć.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz