TERRANOCT
„Icon
of Ruin”
Independent 2023
A teraz zapraszam do szaleńczego,
dzikiego tańca wszystkich, którzy uwielbiają intensywne, perkusyjne zakręty, zrywające
skórę pasami, precyzyjne, ostro cięte, przyprawiające niekiedy o zawroty głowy,
zagęszczone, techniczne riffy, dopieszczone, ekspansywne, meandrujące partie
solowe i agresywne, jadowite wokale. Wszystko te elementy, które powyżej
wymieniłem i jeszcze trochę znajdziemy bowiem na debiutanckim albumie kwartetu
ze Stanów zwącego się Terranoct.„Icon Of Ruin” to jedenaście mocnych,
zadziornych, apokaliptycznych utworów utrzymanych w stylistyce Technical
Death/Thrash, które fanów takiego grania przyprawią o mokre gacie (a i solidna
kupa też może się przytrafić). Mieszają panowie naprawdę konkretnie i
specjalnie w tańcu się nie pierdolą. Słuchając zawartości tej płytki, zanurzamy
się, a w zasadzie to nurkujemy w olbrzymim, wirującym kotle zmiennych, krętych,
rytmicznych ścieżek, postrzępionych, mutujących non-stop, gitarowych zawijasów
okraszonych sporą ilością gwałtownych, nienawistnych melodii, zawiłych,
popapranych solówek zahaczających o
wirtuozerię, mnóstwa wioślarskiej ornamentyki, aranżacyjnych falbanek,
intrygujących, ognistych harmonii i bezkompromisowych wokali oscylujących
pomiędzy brutalnym growlem a szyderczym, złośliwym wrzaskiem. To, co napisałem
na temat „Icon…” do tej pory, to pozytywne aspekty tego materiału. Są też niestety
aspekty, może nie jednoznacznie negatywne, ale zdecydowanym ruchem ręki
obniżające w moich oczach wartość tej płytki. Tak więc po pierwsze primo jest
ona za długa. 63 minuty muzy to dużo i trzeba niesamowitych umiejętności, aby
utrzymać przez ten czas jednakowo wysoki poziom napięcia. Na tym albumie to się
nie udało. Po drugie sekundo drażnią mnie czyste wokale, na jakie możemy się tu
natknąć (nie za często co prawda, ale jednak), całkowicie zbędne jak dla mnie
partie parapetu, jak i tendencje do spoglądania w stronę nowoczesnego,
brutalnego Deathcore’a. Wychodzą z tego takie potworki jak choćby „Those Without
a Voice”, które po mojemu oczywiście, nie powinny się tu znaleźć. Brakuje mi
tu, i to bardzo, także basu (choć muzycy poradzili sobie na tym krążku dobrze z
jego nieobecnością), który dodałby ciężaru, jak i mocy zawartym tu wałkom. No i
pozostaje jeszcze sprawa brzmienia tej produkcji. Jest nowoczesne, wysoce
selektywne, przeszywające i kopie niezgorzej, ale jednak zalatuje formaliną,
brakuje mu nieco głębi, jak i miażdżących dołów. Po analizie wszystkich za i
przeciw powiem zatem tak. „Ikona Ruiny” to album, który wszyscy maniacy
współczesnego oblicza technicznego grania łykną zapewne niczym pelikany. Dla
mnie jednak ten materiał zbyt mocno faluje i jest mimo wszystko trochę
nierówny. Sorry chłopaki, słuchało mi się Was nawet przyjemnie i miło, w
atmosferze wzajemnego szacunku i zaufania, ale na jakiś dłuższy związek nie
macie co liczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz