Darkspace
„Dark
Space -II”
Season Of Mist 2024
Szesnastego
lutego, po dziesięciu latach, ukazał się nowy album tego szwajcarskiego
projektu, który w niszy po tytułem atmo-black metal wyrobił sobie niemałą
renomę, gdyż w 2019 roku otrzymał za swoją twórczość nawet Nagrodę Muzyczną
Kantonu Berne. Jednakże odnoszę wrażenie, że wyżej wymienione określenie dla
muzyki tego zespołu stanowi zbyt duże uproszczenie, ponieważ kompozycje
Darkspace wyraźnie wychodzą daleko poza obszar objęty pojęciem
atmospheric-black metal. Oczywiście, dźwięki generowane przez ten tercet
dostarczają potężną dawkę mrocznego klimatu, lecz w dużej mierze, poza
gitarami, oparte są również na elektronice, której sposób zastosowania oddala
Szwajcarów od typowego pojmowania tego gatunku. Rzecz jasna w ich kompozycjach
zawsze występowały zdecydowane i drapieżne riffy czy tremolo, ale spowijająca
je dark-ambientowa otulina, którą cechowało przede wszystkim ujęcie
industrialne, kierowały muzykę Darkspace raczej w stronę promowaną swego czasu
przez Cold Meat Industry. Najnowsza odsłona tej brygady zdaje się potwierdzać
ten fakt, bo ci trzej panowie posunęli się troszkę dalej. Na „Dark Space -II”
nie słychać już wcześniej wspomnianych metod kostkowania, które pomagały
definiować tą kapelę jako black metal. Krążek ten to pełnoprawny mroczny ambient,
w którym gitarowe akordy nie wybijają się na pierwszy plan swą agogiką jak i
agresywnością. Za to w najwyższym stopniu korespondują z syntezatorowym tłem,
stając się tym samym jego częścią. Płyta ta to jeden 47 minutowy utwór, który
płynie w spokojnym tempie, przy czym spokój jest tylko pozorny. Ciężkie i
zapętlone riffy wraz z cyfrowym tłem kreują skrajnie duszną i niepokojącą
atmosferę. Jej natężenie cyklicznie narasta, a kiedy już osiąga swoje apogeum
nagle uspakaja się cichnąc i nagle zamieniając się w czysty ambient,
zabierający słuchacza w międzygalaktyczną podróż. Całości, w tych
przytłaczających fragmentach, gdzie wiosła oraz klawisze subtelnie i
permanentnie robią sieczkę z mózgu, wpędzając odbiorcę w psychozę, towarzyszy
silna sekcja rytmiczna. Przybiera ona chwilami wręcz burdonową postać przez co
album ten jawi mi się bardziej jako satanistyczny drone metal niż atmo-black. Gęsta
i upiorna płyta, wypełniona metalowymi i industrialnymi pierwiastkami, ale też
od czasu do czasy skręcająca w kosmiczne bądź polarne rejony, kojarzące się
nieco z kompozycjami Geir’a Jenssen’a. Okraszona budzącymi lęk samplami i
odrealnionymi wokalizami. Zimne, mizantropijne i izolujące od wszelkich
ludzkich uczuć wydawnictwo. Polecam, bo to rewelacyjny soniczny narkotyk.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz