środa, 3 kwietnia 2024

Recenzja Darkspace „Dark Space -II”

 

Darkspace

„Dark Space -II”

Season Of Mist 2024

Szesnastego lutego, po dziesięciu latach, ukazał się nowy album tego szwajcarskiego projektu, który w niszy po tytułem atmo-black metal wyrobił sobie niemałą renomę, gdyż w 2019 roku otrzymał za swoją twórczość nawet Nagrodę Muzyczną Kantonu Berne. Jednakże odnoszę wrażenie, że wyżej wymienione określenie dla muzyki tego zespołu stanowi zbyt duże uproszczenie, ponieważ kompozycje Darkspace wyraźnie wychodzą daleko poza obszar objęty pojęciem atmospheric-black metal. Oczywiście, dźwięki generowane przez ten tercet dostarczają potężną dawkę mrocznego klimatu, lecz w dużej mierze, poza gitarami, oparte są również na elektronice, której sposób zastosowania oddala Szwajcarów od typowego pojmowania tego gatunku. Rzecz jasna w ich kompozycjach zawsze występowały zdecydowane i drapieżne riffy czy tremolo, ale spowijająca je dark-ambientowa otulina, którą cechowało przede wszystkim ujęcie industrialne, kierowały muzykę Darkspace raczej w stronę promowaną swego czasu przez Cold Meat Industry. Najnowsza odsłona tej brygady zdaje się potwierdzać ten fakt, bo ci trzej panowie posunęli się troszkę dalej. Na „Dark Space -II” nie słychać już wcześniej wspomnianych metod kostkowania, które pomagały definiować tą kapelę jako black metal. Krążek ten to pełnoprawny mroczny ambient, w którym gitarowe akordy nie wybijają się na pierwszy plan swą agogiką jak i agresywnością. Za to w najwyższym stopniu korespondują z syntezatorowym tłem, stając się tym samym jego częścią. Płyta ta to jeden 47 minutowy utwór, który płynie w spokojnym tempie, przy czym spokój jest tylko pozorny. Ciężkie i zapętlone riffy wraz z cyfrowym tłem kreują skrajnie duszną i niepokojącą atmosferę. Jej natężenie cyklicznie narasta, a kiedy już osiąga swoje apogeum nagle uspakaja się cichnąc i nagle zamieniając się w czysty ambient, zabierający słuchacza w międzygalaktyczną podróż. Całości, w tych przytłaczających fragmentach, gdzie wiosła oraz klawisze subtelnie i permanentnie robią sieczkę z mózgu, wpędzając odbiorcę w psychozę, towarzyszy silna sekcja rytmiczna. Przybiera ona chwilami wręcz burdonową postać przez co album ten jawi mi się bardziej jako satanistyczny drone metal niż atmo-black. Gęsta i upiorna płyta, wypełniona metalowymi i industrialnymi pierwiastkami, ale też od czasu do czasy skręcająca w kosmiczne bądź polarne rejony, kojarzące się nieco z kompozycjami Geir’a Jenssen’a. Okraszona budzącymi lęk samplami i odrealnionymi wokalizami. Zimne, mizantropijne i izolujące od wszelkich ludzkich uczuć wydawnictwo. Polecam, bo to rewelacyjny soniczny narkotyk.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz