Endless Loss
“Traversing the Mephitic
Artery”
Nuclear Winter Rec. 2024
Trzeba przyznać, że Nuclear Winter Records weszli w
nowy rok na pełnej piździe. Kasetowe wydanie Pestilenght, potem Chapel of
Samhain a teraz Endless Loss. Wszystkie te trzy pozycje to śmierć metal
najwyższych lotów, choć każdy z nich w innym wydaniu. Australijski twór,
którego debiutu mam właśnie niebywałą przyjemność słuchać, to gruzowy wpierdol
czystej wody. Cały materiał zamyka się tutaj w niecałych trzydziestu minutach.
Pomyślicie zapewne, że to niewiele. Zgadza się. Jednak gęstość tych kompozycji
tłumaczy wszystko. Można z pełnym przekonaniem stwierdzić, iż przy
intensywności jaką serwują nam dwaj kolesie z Adelajdy, album ten ma
wystarczająco dużo mocy by zetrzeć wszystko na proch, a jednocześnie
najbardziej żadnych śmierci i zagłady pozostawić w lekkim niedosycie.
„Traversing the Mephitic Artery” otwiera intro, po którym spada nam na głowę
osiem pocisków balistycznych. W zasadzie każda z kompozycji rozpoczyna się
nieco schematycznie, ostrą szarżą na najwyższych obrotach. Jednak, tak samo,
każda z nich z czasem zmienia się niczym obraz w kalejdoskopie, przechodząc a
to w rytmu marszowe, a to w tempo średnie, chwilami zwalniając także niemal do
zera. W każdym jednak wariancie miażdżeni jesteśmy pulsującymi akordami o mocno
wojennym zabarwieniu, porywającymi wściekłością i rozszarpującymi nasze truchło
na strzępy. Zdecydowanie w muzyce tej kryje się dzikość, dla niepoznaki tylko przysłonięta
gęstą kurtyną bardziej melodyjnych momentów. Owa melodia także ma jak
najbardziej bestialskie zabarwienie, bowiem okraszona jest dudniącym pod
powierzchnią basowym podbiciem i napędzana dochodzącym z drugiego planu
przeraźliwym wrzaskiem. Są na tym albumie także momenty mocno chaotyczne, czego
najlepszym przykładem może być „Sepulchre of Violent Consummation”, kawałku
brzmiącym trochę jak garażowa, pijacka improwizacja. Sporą robotę robi tutaj
także odpowiedni sound. Produkcja tego materiału to wyśmienity przykład na to,
jak powinien dziś brzmieć death metal. Zero polerki, wyłącznie piwnica,
organiczny syf i tumany kurzu. Gniecie ten album konkretnie, podtrzymując
największe australijskie tradycje w rzeczonym temacie. Jeśli brakuje wam gruzu,
to albo możecie wyburzyć sobie w mieszkaniu spory fragment ściany nośnej, albo
odpalić (głośno!) debiut Endless Loss. Czysta dewastacja.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz