wtorek, 2 kwietnia 2024

Recenzja Endless Loss “Traversing the Mephitic Artery”

 

Endless Loss

“Traversing the Mephitic Artery”

Nuclear Winter Rec. 2024

Trzeba przyznać, że Nuclear Winter Records weszli w nowy rok na pełnej piździe. Kasetowe wydanie Pestilenght, potem Chapel of Samhain a teraz Endless Loss. Wszystkie te trzy pozycje to śmierć metal najwyższych lotów, choć każdy z nich w innym wydaniu. Australijski twór, którego debiutu mam właśnie niebywałą przyjemność słuchać, to gruzowy wpierdol czystej wody. Cały materiał zamyka się tutaj w niecałych trzydziestu minutach. Pomyślicie zapewne, że to niewiele. Zgadza się. Jednak gęstość tych kompozycji tłumaczy wszystko. Można z pełnym przekonaniem stwierdzić, iż przy intensywności jaką serwują nam dwaj kolesie z Adelajdy, album ten ma wystarczająco dużo mocy by zetrzeć wszystko na proch, a jednocześnie najbardziej żadnych śmierci i zagłady pozostawić w lekkim niedosycie. „Traversing the Mephitic Artery” otwiera intro, po którym spada nam na głowę osiem pocisków balistycznych. W zasadzie każda z kompozycji rozpoczyna się nieco schematycznie, ostrą szarżą na najwyższych obrotach. Jednak, tak samo, każda z nich z czasem zmienia się niczym obraz w kalejdoskopie, przechodząc a to w rytmu marszowe, a to w tempo średnie, chwilami zwalniając także niemal do zera. W każdym jednak wariancie miażdżeni jesteśmy pulsującymi akordami o mocno wojennym zabarwieniu, porywającymi wściekłością i rozszarpującymi nasze truchło na strzępy. Zdecydowanie w muzyce tej kryje się dzikość, dla niepoznaki tylko przysłonięta gęstą kurtyną bardziej melodyjnych momentów. Owa melodia także ma jak najbardziej bestialskie zabarwienie, bowiem okraszona jest dudniącym pod powierzchnią basowym podbiciem i napędzana dochodzącym z drugiego planu przeraźliwym wrzaskiem. Są na tym albumie także momenty mocno chaotyczne, czego najlepszym przykładem może być „Sepulchre of Violent Consummation”, kawałku brzmiącym trochę jak garażowa, pijacka improwizacja. Sporą robotę robi tutaj także odpowiedni sound. Produkcja tego materiału to wyśmienity przykład na to, jak powinien dziś brzmieć death metal. Zero polerki, wyłącznie piwnica, organiczny syf i tumany kurzu. Gniecie ten album konkretnie, podtrzymując największe australijskie tradycje w rzeczonym temacie. Jeśli brakuje wam gruzu, to albo możecie wyburzyć sobie w mieszkaniu spory fragment ściany nośnej, albo odpalić (głośno!) debiut Endless Loss. Czysta dewastacja.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz