Charnel Aura
“Our Banners Glow As Dermis”
Teeth and Torches 2024
Pamiętacie jak Romek spijał dziewczęcą krew błony
dziewiczej? Miał prawo. A na przykład chłopaki z Charnel Aura namalowali sobie
obrazek na okładkę debiutanckiej EP-ki krwią menstruacyjna, a co tam! To pewnie
taka sama prawda, jak to, że Franc miał strzelać do papieża, ale niech im
będzie. Zresztą chuja to ważne. Charnel Aura to dwuosobowy projekt, w którego
skład wchodzą Aphotic Vorago (kolo znany choćby z Rites of Daath czy Throat) i
Mold (Totenmesse, Loathfinder). Panowie się spiknęli i nagrali wspólne niecałe
piętnaście minut muzyki, która nawiązuje bezpośrednio do samych początków
drugiej fali black metalu, głównie do tradycji kraju ze stolicą w Oslo.
Materiał na „Our Banners Glow As Dermis” to kwintesencja surowizny, w
pozytywnym tego słowa znaczeniu. Od razu wyjaśniam – mam na myśli prawdziwie
piwniczny, bezkompromisowy black metal, a nie bzyczenie dla samego bzyczenia
pokroju Black Cilice czy innych hord z krajów ciepłolubnych. Z tych kompozycji
bije ziąb nieudawany, złość i nienawiść. Pomimo bardzo prymitywnego charakteru,
kompozycjom Charnel Aura towarzyszą riffy, minimalistyczne bo minimalistyczne,
ale tworzące oplecioną trującymi cierniami melodię. Czuć w nich sporo
spontanicznej naturalności i założę się, że nikt tu nie bawił się w ich
doszlifowywanie tygodniami, tylko wypluj z siebie, co mu serce podyktowało.
Utwory na tym EP-ku utrzymane są w średnim, można powiedzieć, że chwilami
monotonnym tempie, co bynajmniej nie jest w tym przypadku wadą i na pewno nie
wpływa na znużenie odbiorcy. Głównie za sprawą, wspomnianych już, prymitywnych,
a zarazem kurewsko jadowitych harmonii. Panowie wrzucili też w kilku miejscach
klawiszowego kleksa, dodając muzyce kapkę mistycyzmu, ale poczynili to z taką
rozważną oszczędnością, iż zabieg ten nie zburzył surowości tych nagrań. Osobna
sprawa to wokale. Mold już na ostatnim albumie Totenmesse zrobił w chuj robotę,
co zresztą chwaliłem mocno w recenzji tegoż. Tutaj po raz kolejny udowadnia, że
jeśli zdzierać gardło do krwi, to właśnie on, i nie ma pierdolenia w tańcu.
Jego przeraźliwy wrzask, choćby pod tytułem „Hail Satan, praise death!”,
wejścia w niższe rejestry czy splunięcie gęstą charą w twarz, domyślam się
kogo, to dobitne podkreślenie przekazu tego wydawnictwa. Wydawnictwa, które
spełnia wszelkie standardy „mojego” black metalu. Szkoda, że to tylko kwadrans,
bo chętnie posłuchałbym więcej, ale mam nadzieję, że to nie jest jednorazowa
przygoda i panowie coś nam jeszcze w przyszłości zaserwują. Materiał ten ma się
lada dzień ukazać w wersji digital oraz ściśle limitowanej taśmy. Radzę mieć
zatem rękę na pulsie. Zapewniam, że warto.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz