niedziela, 28 kwietnia 2024

Recenzja NEURECTOMY „Overwrought”

 

NEURECTOMY

„Overwrought”

Independent 2023

Neurectomy to nowojorski band, który przede wszystkim może pochwalić się tym, że w swoich szeregach posiada genialnego perkusistę, którym to jest John Longstreth, czyli prawdziwa perkusyjna bestyja, która to maltretuje swój zestaw także w Origin, Malefic Throne, Dim Mak i Hate Eternal, a na przestrzeni lat swych talentów użyczał on także w Gorguts, Skinless, The Red Chord, Unmerciful, Angelcorpse, Exhumed, Dying Fetus, bądź Misery Index. Bez fałszywej skromności, mają się panowie czym chwalić, wszak taki bębniarz na pokładzie to prawdziwy skarb, z którym można niemal góry przenosić. Kolega ten potrafi zagrać każdy rodzaj blastu, o jakim kiedykolwiek słyszano i takie, o których się nam jeszcze nie śniło (czyli granie jednego blastu w drugim). Nie chcę przez to powiedzieć, że pozostali członkowie zespołu mają mniej talentu, bo wystarczy chwila w towarzystwie ich niesamowicie technicznych, złożonych dźwięków, aby przekonać się dobitnie, że zarówno Kris, jak i Joe, to fachowcy, jakich mało. Jak się już zapewne domyślacie, pierwszy pełniakNeurectomy, to płyta, na której króluje Technical Brutal Death Metal (choć w tej rzezi można usłyszeć także delikatne dotknięcie grindcore’a, jak i mathcore’a), i to w swej ultratechnicznej postaci. Przetaczają się więc po nas tutaj okrutne, chore, brutalne dialogi, jakie nieustannie prowadzą na tym krążku ciężkie, niszczące, pulsujące epileptycznie  bębny, oraz szalone, zakręcone, wirujące wokół płynnego, rytmicznego rdzenia riffy, oraz niesamowite, strzeliste partie solowe, nawiązujące bardzo często do muzyki progresywnej, jak i niebanalne, zainfekowane zimnym, odhumanizowanym, technologicznym feelingiem akcenty melodyczne. Ta wyjątkowo bezkompromisowa wymiana zdań pomiędzy wiosłami a beczkami kurewsko napędza ten materiał i sprawia, że „Overwrought”, mimo całej swej złożoności ma niesamowite jebnięcie. Równie dużo ma tu do powiedzenia bas. Jego wywracające wnętrzności, miażdżące, popaprane linie o jazzowym zacięciu poniewierają w pizdu i łeb tyrają potwornie, a przy tym groove zapewniają tej płycie tłuściutki i dosadny. Swoje bestialskie, trafne trzy grosze dorzucają do tej pyskówki także i partie wokalne. Niskie, nieubłagane, wymiotne growle robią robotę, doskonale wpisując się w tę gęstą, zawikłaną, śmiertelną zawiesinę. Rozpierdol czyni w głowie ten krążek niesamowity i bezceremonialny, ale nie jest to płytka na jedno podejście. W te intensywne, zaprojektowane w najmniejszych szczegółach, techniczne zawiłości i wielopoziomowe konstrukcje trzeba się solidnie i uparcie wgryzać, nim dowiemy się, co dzieje się w każdym utworze. Poza tym album ten należy traktować jako jedną, okrutną całość (wszak każdy, kolejny wałek wynika z poprzedniego) i słuchać od dechy do dechy, aby choć po części ogarnąć jej brutalny koncept. Zaprawdę, nie każdy będzie w stanie stawić tej produkcji czoła bez uszczerbku na zdrowiu.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz