NEURECTOMY
„Overwrought”
Independent
2023
Neurectomy to nowojorski band,
który przede wszystkim może pochwalić się tym, że w swoich szeregach posiada
genialnego perkusistę, którym to jest John Longstreth, czyli prawdziwa
perkusyjna bestyja, która to maltretuje swój zestaw także w Origin, Malefic Throne,
Dim Mak i Hate Eternal, a na przestrzeni lat swych talentów użyczał on także w
Gorguts, Skinless, The Red Chord, Unmerciful, Angelcorpse, Exhumed, Dying Fetus,
bądź Misery Index. Bez fałszywej skromności, mają się panowie czym chwalić,
wszak taki bębniarz na pokładzie to prawdziwy skarb, z którym można niemal góry
przenosić. Kolega ten potrafi zagrać każdy rodzaj blastu, o jakim kiedykolwiek
słyszano i takie, o których się nam jeszcze nie śniło (czyli granie jednego
blastu w drugim). Nie chcę przez to powiedzieć, że pozostali członkowie zespołu
mają mniej talentu, bo wystarczy chwila w towarzystwie ich niesamowicie
technicznych, złożonych dźwięków, aby przekonać się dobitnie, że zarówno Kris,
jak i Joe, to fachowcy, jakich mało. Jak się już zapewne domyślacie, pierwszy
pełniakNeurectomy, to płyta, na której króluje Technical Brutal Death Metal
(choć w tej rzezi można usłyszeć także delikatne dotknięcie grindcore’a, jak i
mathcore’a), i to w swej ultratechnicznej postaci. Przetaczają się więc po nas
tutaj okrutne, chore, brutalne dialogi, jakie nieustannie prowadzą na tym
krążku ciężkie, niszczące, pulsujące epileptycznie bębny, oraz szalone, zakręcone, wirujące
wokół płynnego, rytmicznego rdzenia riffy, oraz niesamowite, strzeliste partie
solowe, nawiązujące bardzo często do muzyki progresywnej, jak i niebanalne,
zainfekowane zimnym, odhumanizowanym, technologicznym feelingiem akcenty
melodyczne. Ta wyjątkowo bezkompromisowa wymiana zdań pomiędzy wiosłami a
beczkami kurewsko napędza ten materiał i sprawia, że „Overwrought”, mimo całej
swej złożoności ma niesamowite jebnięcie. Równie dużo ma tu do powiedzenia bas.
Jego wywracające wnętrzności, miażdżące, popaprane linie o jazzowym zacięciu
poniewierają w pizdu i łeb tyrają potwornie, a przy tym groove zapewniają tej
płycie tłuściutki i dosadny. Swoje bestialskie, trafne trzy grosze dorzucają do
tej pyskówki także i partie wokalne. Niskie, nieubłagane, wymiotne growle robią
robotę, doskonale wpisując się w tę gęstą, zawikłaną, śmiertelną zawiesinę.
Rozpierdol czyni w głowie ten krążek niesamowity i bezceremonialny, ale nie
jest to płytka na jedno podejście. W te intensywne, zaprojektowane w
najmniejszych szczegółach, techniczne zawiłości i wielopoziomowe konstrukcje trzeba
się solidnie i uparcie wgryzać, nim dowiemy się, co dzieje się w każdym
utworze. Poza tym album ten należy traktować jako jedną, okrutną całość (wszak
każdy, kolejny wałek wynika z poprzedniego) i słuchać od dechy do dechy, aby
choć po części ogarnąć jej brutalny koncept. Zaprawdę, nie każdy będzie w
stanie stawić tej produkcji czoła bez uszczerbku na zdrowiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz