IRONBOUND
„Serpent’s Kiss”
Ossuary Records 2024
Trzy
lata po swym płytowym debiucie z albumem numer dwa powraca rybnicki Ironbound.
Pierwszy krążek zespołu zbierał w przeważającej większości dobre, bądź bardzo
dobre recenzje wśród maniaków Heavy Metalu i uważam, że z tegorocznym krążkiem
będzie podobnie. Śląski kwintet nagrał bowiem kolejny, naprawdę fachowy
materiał. „Pocałunek Węża” to kontynuacja linii programowej, zaprezentowanej na
„The Lightbringer”, a także konsekwentny jej rozwój. Drugi pelniak zespołu
ponownie przywołuje ducha Iron Maiden wraz z całym dobrodziejstwem jego
inwentarza. Pierwsze, co rzuca się na uszy, to wyraziste, zadziorne linie
dźwięcznego basu, których prawdopodobnie nie powstydziłby się sam Steve Harris.
Cztery struny szyją tu zaiste grubo i ciężko, i mimo że nie wychodzą poza
tradycyjną formułę metalowego rzeźbienia, zawierają sporo smaczków i kwiecistych
niuansów, które niejako napędzają ten album, ukazując zarazem wyborny warsztat
techniczny szarpiącego je muzyka. Bębny galopują równie klasycznie, są
intensywne i mocne, a ponadto posiadają genialną, charakterystyczną dla lat
80-tych konserwatywnie gwałtowną surowość i drapieżny szlif. Sekcja rytmiczna robi
więc wyśmienitą robotę. To samo zresztą można powiedzieć także o gitarach, jak
i wokalu. Oni także nie zostają z tyłu i udowadniają, że nie są z pierwszej,
lepszej łapanki, ni sroce spod ogona nie wypadli. Zadziorne, energetyczne
wiosła operują przeszywającymi, chwytliwymi, konwencjonalnie agresywnymi
riffami, oraz dopracowanymi, przemyślanymi, nierzadko zawiłymi partiami
solowymi o delikatnie progresywnym zabarwieniu. Wiosłujący tu panowie potrafią
sprzedawać konkretne strzały pod żebra, ale nade wszystko posiadają zdolność do
tworzenia zaczepnych, zaraźliwych warstw melodycznych, które nadzwyczaj
skutecznie potrafią zakorzenić się pod kopułą i niezwykle trudno je stamtąd
wyplenić. Wokale natomiast bardzo mocno nawiązują (świadomie lub nie) do tego,
w jaki sposób swe gardło używa Blaze Bayley. Głęboki, mocny, czysty śpiew o
barwie naznaczonej ciemnością bardzo dobrze asymiluje się z warstwą muzyczną
tego krążka, nadając jej zarazem lekko nihilistycznego, zabarwionego mrokiem
feelingu i atmosfery, która bynajmniej do optymistycznych nie należy. „Serpent’s
Kiss” to naprawdę dobra płytka, która
niewątpliwie ugruntowuje pozycję Ironbound na scenie Hard & Heavy. Polecam
ten materiał wszystkim, którzy kochają ortodoksyjny i nielakierowany, a przy
tym szczery i pełen pasji Heavy Metal. Gwarantuję, że się nie zawiodą.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz