Meat Spreader
„Mental Disease Transmitted
by Radioactive Fear”
Lifestage Prod. / Behind the Mountain 2024
Chwilę trzeba było poczekać na następcę
debiutanckiej “A Swarm of Green Flies Over the Rusty Pot”. Jak by nie liczył,
całe sześć lat. Znając jednak muzyków wchodzących w skład tej goregrindowej
formacji, wiadomym było, że jak już w końcu coś wypuszczą, to będzie
pozamiatane. No i pozamiatane zostało. Pół godzinki, piętnaście krótkich
strzałów, leżę na glebie i skaczą po mnie pawiany. Tego typu nagrania nie
cechuje żadna finezja. Trudno doszukiwać się tutaj technicznych popisów czy
szukania nowych ścieżek. Praktycznie od pierwszej sekundy się tutaj napierdala
ile mocy w silniku. Nie znaczy to, że chłopaki non stop prują na pełnej. Bardzo
dużo tutaj punkowego d-beatu, któremu towarzyszą cholernie chwytliwe, skoczne
(to a propos tych pawianów) akordy i darcie mordy na potęgę. Jeśli ktoś mi
powie, że ta muzyka nie jest chwilami (dosłownie) taneczna, to zalecam wyszukanie
w Internecie zabawy z wesela z podkładem muzycznym Cock and Ball Torture. Meat
Spreader w tym temacie są nawet lepsi niż Niemcy, bo nie tak monotematyczni.
Ostrych riffów znajdziecie na tym płytągu co niemiara, i zaprawdę idealnie
nadają się one do wygłupów pod sceną, tudzież w domowym zaciszu, jak żona nie
patrzy. Bo gdyby widziała, gotowa pomyśleć, że ochujeliście do reszty. Mniej
więcej w takich samych proporcjach co elementy chwytliwe występują tutaj
fragmenty blastujące. Nie myślcie jednak, że wrzucone zostały na płytę w formie
wypełniaczy. Nawet przy szybkościach ekstremalnych nie brakuje konkretnego,
mięsistego wiosłowania, sprawiającego, że morda cieszy się jak u pacjenta
zakładu zamkniętego. Tym bardziej, że produkcja „Mental Disease Transmitted by
Radioactive Fear” nie pozostawia absolutnie nic do zarzutu. Wszystko cyka tutaj
jak w szwajcarskim zegarku. W efekcie otrzymujemy krążek, który roznosi
wszystko w pył i można sobie przy nim ukręcić kark przy samej dupie. Dostałem
tą płytę dopiero dziś, ale jak ją wrzuciłem do odtwarzacza, to kręci się już
piątą godzinę, a ja absolutnie nie mam dość. Kupujcie CD bezpośrednio od
chłopaków, albo z lokalnego distro, jak tam sobie wolicie, ale zróbcie to, bo
takie pozycje na półce po prostu mieć trzeba! A jak wolicie wersję winylową, to
walcie do Tomasza z Behind the Mountain. Świetna płyta, bez dwóch zdań.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz