piątek, 26 kwietnia 2024

Recenzja Meat Spreader „Mental Disease Transmitted by Radioactive Fear”

 

Meat Spreader

„Mental Disease Transmitted by Radioactive Fear”

Lifestage Prod. / Behind the Mountain 2024

Chwilę trzeba było poczekać na następcę debiutanckiej “A Swarm of Green Flies Over the Rusty Pot”. Jak by nie liczył, całe sześć lat. Znając jednak muzyków wchodzących w skład tej goregrindowej formacji, wiadomym było, że jak już w końcu coś wypuszczą, to będzie pozamiatane. No i pozamiatane zostało. Pół godzinki, piętnaście krótkich strzałów, leżę na glebie i skaczą po mnie pawiany. Tego typu nagrania nie cechuje żadna finezja. Trudno doszukiwać się tutaj technicznych popisów czy szukania nowych ścieżek. Praktycznie od pierwszej sekundy się tutaj napierdala ile mocy w silniku. Nie znaczy to, że chłopaki non stop prują na pełnej. Bardzo dużo tutaj punkowego d-beatu, któremu towarzyszą cholernie chwytliwe, skoczne (to a propos tych pawianów) akordy i darcie mordy na potęgę. Jeśli ktoś mi powie, że ta muzyka nie jest chwilami (dosłownie) taneczna, to zalecam wyszukanie w Internecie zabawy z wesela z podkładem muzycznym Cock and Ball Torture. Meat Spreader w tym temacie są nawet lepsi niż Niemcy, bo nie tak monotematyczni. Ostrych riffów znajdziecie na tym płytągu co niemiara, i zaprawdę idealnie nadają się one do wygłupów pod sceną, tudzież w domowym zaciszu, jak żona nie patrzy. Bo gdyby widziała, gotowa pomyśleć, że ochujeliście do reszty. Mniej więcej w takich samych proporcjach co elementy chwytliwe występują tutaj fragmenty blastujące. Nie myślcie jednak, że wrzucone zostały na płytę w formie wypełniaczy. Nawet przy szybkościach ekstremalnych nie brakuje konkretnego, mięsistego wiosłowania, sprawiającego, że morda cieszy się jak u pacjenta zakładu zamkniętego. Tym bardziej, że produkcja „Mental Disease Transmitted by Radioactive Fear” nie pozostawia absolutnie nic do zarzutu. Wszystko cyka tutaj jak w szwajcarskim zegarku. W efekcie otrzymujemy krążek, który roznosi wszystko w pył i można sobie przy nim ukręcić kark przy samej dupie. Dostałem tą płytę dopiero dziś, ale jak ją wrzuciłem do odtwarzacza, to kręci się już piątą godzinę, a ja absolutnie nie mam dość. Kupujcie CD bezpośrednio od chłopaków, albo z lokalnego distro, jak tam sobie wolicie, ale zróbcie to, bo takie pozycje na półce po prostu mieć trzeba! A jak wolicie wersję winylową, to walcie do Tomasza z Behind the Mountain. Świetna płyta, bez dwóch zdań.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz