niedziela, 14 kwietnia 2024

Recenzja Adversarial „Solitude with the Eternal…”

 

Adversarial

„Solitude with the Eternal…”

Dark Descent Rec. 2024

Dziewięć długich lat kazał nam na siebie czekać kanadyjski Adversarial. Podejrzewam, że niektórzy w międzyczasie o zespole zapomnieli a inni przestali wierzyć w następcę „Death, Endless Nothing and the Black Knife of Nihilism”. Tym, którzy cierpliwie czekali, zostanie to wynagrodzone pod koniec maja, gdyż wtedy premierę swoją będzie miał trzeci album tej wojennej formacji. Materiał to nieco krótszy niż poprzednie pełniaki, jednak chyba jeszcze bardziej intensywny. Panowie swoje, i tak duszne kompozycje, jeszcze bardziej zagęścili, nagrywając coś na kształt (kwint)esencji Adversarial. Wielkich zmian stylistycznych tu bowiem, i na szczęście, nie uświadczymy. „Solitude with the Eternal” to nieco ponad pół godziny cielesnych katuszy, rozrywającej energii i bluźnierstw przeciw świętościom. Jak nietrudno się domyślać, większość materiału to jazda na pełnej szybkości, ze stukającą wiadrowato, charakterystycznie zresztą dla tego tworu, perkusją, wybijającą mechaniczne rytmy w iście supernaturalnym stylu. Jeszcze większego natężenia nadają natomiast tej muzyce szaleńcze linie gitarowe, prześcigające się ze sobą, zapętlające w odjechane dysonanse i absolutnie dzikie. Co ciekawe, kiedy harmonie pędzą na złamanie karku, i zdaje się, iż za chwilę dostaniemy chwilę zwolnienia na złapanie choćby płytkiego haustu powietrza, zespół zdaje się jeszcze bardziej przyspieszać, co może chwilami powodować zawroty głowy i utratę orientacji w terenie. Co wyróżniało, a teraz jeszcze bardziej wyróżnia Adversarial z masy war / black / death metalowych buldożerów, to właśnie riffowanie. Tutaj nie ma jazdy na dwóch motywach przez cały numer. Tu wszystko pięknie płynie, miesza się ze sobą niczym składniki chemiczne powodując ostatecznie ogromną eksplozję w głowie słuchacza. Żebyście jednak nie myśleli, że materiał ten to jazda galopem od początku do końca. Nic bardziej mylnego. Niejednokrotnie Adversarial bardzo mocno wyhamowują, ścierając nas dosłownie na miazgę nieludzkim ciężarem. A jeśli zostanie z nas choćby jeden większy kawałek, to i tak za chwilę zostanie porozrzucany po najbliższej okolicy w wyniku kolejnej kanonady. O wokalach wspominać chyba nie muszę, gdyż każdy, kto zespół zna, wie, że Carlos zamiast gardła ma nienaturalny organ na zmianę rzygający żółcią, krwią i żywym ogniem. Jedno zdanie natomiast należy się producentowi tego krążka. Otóż Adversarial na „Solitude with the Eternal…” brzmi jakby odrobinę czytelniej, odrobinę, podkreślam. Jednak ta minimalna korekta sprawia, iż zespół brzmi jeszcze potężniej, niż to dotychczas bywało, oczywiście nadal pozostając w kryteriach „zadymionej budowlanym pyłem piwnicy”. Będąc maniakiem gruzu i wojennego rozpierdolu, nie znajduję na tym albumie absolutnie żadnych niedociągnięć. Dla mnie jest to materiał z rodzaju idealnych, i już teraz mogę śmiało zapisać „Solitude with the Eternal…” w panteon klasyki gatunku. Mus!

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz