piątek, 12 kwietnia 2024

Recenzja WAIDELOTTE „Celestial Shrine”

 

WAIDELOTTE

„Celestial Shrine”

Debemur Morti Productions 2024

 


Pamiętacie postać Wajdeloty z „Konrada Wallenroda” Adama Mickiewicza, który to pośredniczył w dyskursie wewnętrznym pomiędzy słabym psychicznie głównym bohaterem a tajemniczymi siłami wyższymi? Jeżeli nie, to absolutnie nic się nie stało, po to konkretnie pojechany poemat ery romantyzmu był, a przyszedł mi on na myśl, gdy zobaczyłem nazwę zespołu z Ukrainy, którego to pierwszy album długogrający postaram się Wam teraz nieco przybliżyć. Wracając zaś do owego Wajdeloty, to tak nazywało się guślarzy, wieszczy, wróżbitów, bardów, czarowników i niższych kapłanów na terenach pogańskiej Litwy. Nie wiem, czy trio z Kijowa miało świadomość genezy słowa, jakim nazwali swój band, ale powiem Wam, że trafili z nim w samo sedno. Muzyka, jaką usłyszałem na „Celestial Shrine” jawi mi się bowiem jako snucie opowieści owego Wajdeloty, który stara się pożenić i niejako stopić w jedno pierwiastek nadprzyrodzony i ludzki, mając jednocześnie świadomość, że to sene da, jak to zwykli mawiać wyluzowani mieszkańcy Czech. Być może to, co napisałem przed chwilą (czyli moje odczucia) uznacie za pierdolenie jebniętego w łeb gościa, a może nie? Prawdę powiedziawszy interesuje mnie to tyle, co zeszłoroczny śnieg, albo i jeszcze mniej, dlatego też teraz pozwolę sobie odnieść się do samej muzyki, z jaką obcujemy na jedynce Waidelotte, a wierzcie mi, dźwięki to naprawdę bogate i zarazem świdrujące konkretnie to, co znajduje się we wnętrzu makówki. Jeżeli zaś chodzi o szczegóły, to usłyszymy tu jadowite, mizantropijne, zimne riffy, które doskonale koegzystują z mocniej rozbudowanymi strukturami rodem z progresywnego Metalu Śmierci, czy też ludowymi naleciałościami o obrzędowym charakterze, oraz bas wywijający techniczne zawijasy tak, że kurwa nie mam pytań. Zarówno wioślarz, jak i facet szarpiący umowne cztery struny pokazują tu niesamowity kunszt i rzeźbią doprawdy wybornie, podobnie zresztą, jak zręczny perkusista, który potrafi zarówno dojebać konkretnym blastem, jak i złamać rytm, czy całkowicie zawrócić, gdy wymaga tego snute tu misternie podanie. Nie wspominałem tu jeszcze o wokalach, a one również stanowią o sile tego krążka, podobnie jak wszystkie folkowe naleciałości. Tak więc gardłowa ekspresja stanowi tu także o potężnej sile wyrazu tego albumu, niezależnie, czy myślimy o agresywnych jej formach, czy też o nawiedzonym, fachowo skonstruowanym i wykonanym, czystym śpiewie, który bez dwóch, albo i trzech zdań wzbogaca tę produkcję. Podobnie zresztą ma się sprawa z wszystkimi, zastosowanymi tu etnicznymi patentami (niezależnie od tego, czy reprezentują warstwę wokalną, czy instrumentalną tego krążka). One również stanowią tu wartość dodaną, która wynosi tę produkcję na wyższy poziom. Może to moja nadinterpretacja, ale muzyka zawarta na tej płycie jawi mi się, jako owa pieśń Wajdeloty, któremu nieobojętna jest przeszłość, jak i przyszłość własnej ojczyzny. Zaiste, przekazu tego nie zniszczy ogień, nikt nie zdoła go ukraść, ani spustoszyć, albowiem pierwsze rzeczy przeminęły. Wyśmienity album. Jestem pod wrażeniem.

 

Hatzamoth

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz