sobota, 13 kwietnia 2024

Recenzja Torturers’ Lobby „Deadened Nerves”

 

Torturers’ Lobby

„Deadened Nerves”

Caligari Records (2024)

Jeśli dostajesz do recenzji materiał od Caligari Records wiedz, że na jednym odsłuchu się nie skończy. Owszem, jedne rzeczy podobają się bardziej, inne mniej, ale niemal zawsze są to wydawnictwa interesujące, które przełamują pewne schematy, niosą za sobą pierwiastek unikalności i najszlachetniejszą postać muzycznej nostalgii za czasami minionymi. Nie inaczej jest w przypadku pochodzącego z Tampy kwartetu Torturers’ Lobby, o którym do tej pory nie słyszałem ani słowa, co przy trzech demówkach i Epce powinno być ujmą dla miłośnika staroszkolnego metalu śmierci. Tak, Torturers’ Lobby w ogólnym zarysie gra właśnie taki miniony metal śmierci, z pozoru prosty, oparty na najbardziej bazowych schematach zaczerpniętych z wczesnych dokonań Death, Pestilence czy nawet – idąc dalej – Baphomet i Morta Skuld. Ale Caligari Records nie sięgnęłoby po ten zespół, który cała ich muzyka sprowadzała się do tak oczywistych inspiracji. „Deadened Nerves” to niespełna 33 chrystusowe minuty zamknięte w 10 odsłonach, w których muzycy zabierają nasz death metal w pełen przygód trip w przeszłość po najróżniejszych odmianach rocka i metalu, unikając bycia tanią grupą rekonstrukcyjną, a jednocześnie stroniąc mocno od bycia jakimś mocno współczesnym i postępowym. Dowody przychodzą już w postaci riffu otwierającego drugi utwór na płycie zatytułowany „Barbaric Alchemy”, gdzie wibracje duetu Tipton/Downing sprzed 45 lat dają nam do zrozumienia, że „metal w 2024” to nie wyrok i nie trzeba być chochołem, makietą udającą coś czym nie jest. A tych klasycznie heavymetalowych czy nawet hard rockowych naleciałości jest tu dużo dużo więcej. Myli się jednak ten, kto spodziewa się, że Torturers’ Lobby będzie kolejnym Chapel Of Disease czy Tribulation – kaliber pomysłowości może i podobny, ale jednak załoga z Florydy dużo mocniej inspiruje się rockową i metalową klasyką, przy czym inspiracje kończą się na inspiracjach i nie przekuwają się na sztuczne robienie doczepów i wprowadzanie rozwleczonych motywów, które z metalem śmierci nie mają nic wspólnego. Niemała dawka thrashowych riffów, przypominająca słuchaczowi czasy, gdy gatunek ten nieco wypalał się i próbował się przegryźć na deathmetalowe poletko, szczypta blackowego rzępolenia z garażu rodem, garść punkowego niechlujstwa, które przełamuje te cholernie niegłupie gitarowe pasaże (tutaj najwięcej Schuldinera z okresu trójki, ale da się usłyszeć echa Pestilence, Psychosis czy Ripping Corpse) osadzone na mięsistych riffach nawiązujących do celticfrostowej chwały. Nawet wokale mocno zaciągają wczesnymi nagraniami Chucka. Warto zwrócić też uwagę na kilka innych aspektów dowodzących wszechstronności tego albumu – zamykający płytę „Reptilian Hide” dowodzi, że panowie z Tampy potrafią zrobić soniczną demolkę, singlowy „Reaper’s Impunity” przemyca w tle garść melodeathowych riffów które doskonale się uzupełniają z postmotorheadowym galopem tego utworu. Subtelne, przestrzenne gitary w „Humanity’s Husk” mogą zdradzać pewną fascynację pierwszymi postrockowymi zespołami, ale najlepszym papierkiem lakmusowym są dwa, krótkie, instrumentalne numery, które pokazują jak dobrze muzycy Torturers’ Lobby operują melodiami i harmoniami. Tempo poszczególnych utworów zmienia się nieustannie tak jak i repertuar środków, które są tu wykorzystywane, ale dwie reguły w żadnym momencie tego wydawnictwa nie zostają złamane. Po pierwsze, panowie z Torturers’ Lobby wykorzystują tylko znane i wielokrotnie wykorzystywane w dość odległej przeszłości środki artystycznie nie pozwalając finalnemu produktowi skazić się współczesnością. Po drugie, nawet gdy usiłują ten swój death metal uczynić archaicznie awangardowym nie pozwalają, żeby kompozycje popadły w przekombinowanie, bezsensowne utechnicznienie, czy straciły cały swój wigor. I dobrze, że tak się stało, bo „Deadened Nerves” to fantastyczna płyta, metalowa z krwi i kości, niemodna, która niczego nie udaje, niczego nie udowadnia, a jest po prostu dziarska, interesująca, niebanalna i nieszablonowa. Taki prawdziwek. A jak prawdziwek, to Harlequin powie, że kupować i nie wahać się. Do takich płyt się wraca.

 

                                                                                                                                             Harlequin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz