niedziela, 21 kwietnia 2024

Recenzja Meister Leonhardt „Thanatopoeia”

 

Meister Leonhardt

„Thanatopoeia”

Purity Through Fire 2024

Jednak nie można tracić nadziei, gdyż w dzisiejszym świecie, który zalany jest modnym post-black metalem, od casu do czasu wyskakuje jeszcze jakaś perełka. Jest nią właśnie taki Meister Leonhardt, który trzy lata temu wydał podobno bardzo dobrze przyjęty mini album, a 21 marca pojawiła się jego debiutancka płyta „Thanatopoeia”. Wspomniany mini mi jakoś umknął, ale najnowsza produkcja tego moskiewskiego bandu jest wręcz urzekająca. Bezsprzecznie jest to najczystszy (obecnie tradycyjnym zwany) black metal oparty na skandynawskiej szkole drugiej fali. Mogłoby się wydawać, że to nic zaskakującego, a jednak. Zadziwiającym faktem jest to, że Rosjanom udało się, a nieczęsto się to ostatnio zdarza, stworzyć tak doskonale oszlifowany diament. Chasydom z Antwerpii czytającym ten tekst zalecam spokój, bo nie chodzi tutaj o ten rzadki i kosztowny minerał, lecz o równie drogocenną współcześnie muzykę. Znajdziemy w niej wszystko co w tej sztuce najlepsze. Zaciekłe riffy, lodowate tremolo, gotycki smutek oraz zajadłe wokalizy. Wszystko to wymieszane kreuje materiał o bezdusznej szorstkości w stylu Craft, norweskiej nieokiełznanej dzikości z nutą awangardy na podobę Carpathian Forest no i spory pierwiastek melancholii znanej z twórczości Burzum. Te sprawnie połączone przez Meister Leonhardt elementy wraz z dodatkiem pomysłów samych muzyków wydały naprawdę znakomity plon. Płynące w zmiennym tempie utwory malują krajobraz wypełniony wszelkimi negatywnymi emocjami. To zatruwający duszę napar, w skład którego wchodzą bezsilna złość, nihilizm, nienawiść i bezkresna pustka. Po wypiciu przenosi on nas do krainy, gdzie nicość jest paradoksalnie kwintesencją życia. Ten swoisty tunel czasoprzestrzenny kwartet ten wygenerował, szyjąc materiał za pomocą agresywnego, thrashowego kostkowania, bezlitośnie rytmicznych akordów i uwierających wysokotonowych zagrywek. Panowie nie stronią również od bardziej klasycznych motywów i solówek, co skutecznie urozmaica i zagęszcza to płótno. Poszczególne frazy wiją się niczym węże w gnieździe, doprowadzając umysł niemalże do szaleństwa, aby nagle przejść do wściekłego ataku bądź zwolnić na chwilę i odjechać w depresyjne rejony. Eklektyczny (w obrębie tego purystycznego) black metal, zaaranżowany nie tylko za pomocą zwyczajowego dla tego gatunku traktowania strun, ale zawierający również trochę niespotykanych rozwiązań. Wystarczy wsłuchać się w trzeci „Malevolence Supreme”, aby odkryć, że zakrywany okresowo przez nienawistne riffy podkład i jego orientalna melodia, to nic innego jak rock gotycki z lat osiemdziesiątych. Niesamowite i nie jedyne takie rozwiązanie na tej płycie, która w gruncie rzeczy niesie ze sobą nienaganny i najwyższej próby black metal. Padłem na kolana i za szybko nie wstanę.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz