Technophobia
„Anti-Human Terror”
Ossuary Rec. 2024
Kurwa, to u mnie w mieście kolesie takie rzeczy
napierdalają? Niby człowiek „światowy”, na bieżąco z całym globem niemalże, a
tu własnego podwórka nie ogarnia. No ale taki też los leniwca, któremu, jeśli
się czegoś pod nos nie podsunie, to sam nie zapoluje. A Ossuary Records właśnie
ten mały kąsek mi niemal w usta wepchnęło, i mimo iż byłem nastawiony bardzo
sceptycznie, to momentalnie zerwałem się na równe nogi. Nic w tym dziwnego,
skoro poczęstowano mnie thrash/crossoverem na naprawdę wysokim poziomie, a ja pogibać
się czasami lubię. No ale do rzeczy. „Anti-Human Terror” to zaledwie jedenaście
minutowy materiał, ale tak energetyczny i naszpikowany klasycznymi, thrashowymi
riffami, że momentalnie adrenalina skacze pod sam sufit. Młodzieńcy
najwyraźniej bardzo mocno kochają granie z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.
I w swoich kompozycjach starają się ducha tamtych czasów wskrzesić. Wychodzi im
to wybornie. Przede wszystkim, podług starej szkoły, w tych czterech
kompozycjach nie znajdziecie pianki rozporowej. Tutaj na każdym kroku czai się
urywający łeb riff. I to jeden chuj, czy śmierdzi on Slayerem na kilometr, czy
zajedzie Exodusem, albo przypomina jak żywo śmieszków z S.O.D. , fakt jest
faktem – muzyka Technophobia to solidny zastrzyk adrenaliny, i to o wysokim poziomie
stężenia. Chłopaki utrzymują w swoich numerach tempo odpowiednio podkręcone,
wręcz idealne do dzikiego moshu, któremu towarzyszy równie rytmiczny przekaz
wokalny. Najczęściej opierający się na wkurwionym krzyku, jednak chwilami
sięgający, wzorem klasyki, do wysokich rejestrów. I o ile, słuchając wielu
retro bandów, zabieg ten wydaje mi się czasem wymuszonym, w przypadku
Technophobia powinien wywoływać, przynajmniej u starych pryków, ciary na
plecach i uczucie nostalgii. Zajebiście
punkowego sznytu dodaje tym kompozycjom dość kwadratowo pracująca sekcja
rytmiczna, co jeszcze bardziej „postarza” ów materiał. Co prawda brzmi on
bardzo przejrzyście i wyraźnie, ale nikt też się tu w sterylizację na szczęście
nie bawił. Myślę sobie, że jeśli ten EP-ek tak mną pozamiatał w domowym
zaciszu, to jaką musi mieć siłę moc koncertową. Bo, nie pierwszy raz to
przecież mówię, tego gatunku muza najmocniej wali po ryju w wersji live. Będę
miał okazję przekonać się o tym pod koniec wakacji. Tymczasem zdecydowanie
polecam zapoznanie się z małym debiutem Technophobia. I to bynajmniej nie z
powodu lokalnego szowinizmu, bo u mnie to akurat działa odwrotnie. Naprawdę
bardzo dobra rzecz.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz