Engulfed
„Unearthly Litanies of
Despair”
Dark Descent / Me Saco Un Ojo 2024
Turecki Engulfed to zespół, który jakoś mimo
wszystko nie jest chyba szerzej znany, przynajmniej w moich kręgach. Tym
bardziej to dziwne, iż ich pierwsze materiały wydawane były nakładem krajowej
Hellthrasher Productions. A panowie działają na śmierćmetalowym podwórku już
zdrowo ponad dekadę, i dochrapali się dwóch EP-ek i pełniaka. „Unearthly
Litanies of Despair” jest albumem pełnowymiarowym numer dwa, zawierającym
czterdzieści minut siarczystego wpierdolu, z jakiego zespół ten znany jest od
zarania. Od razu uzgodnijmy jedno. To nie jest muzyka nowatorska, odkrywcza czy
awangardowa. Tutaj wszystko oparte jest o wzorce sprzed lat trzydziestu, z
bardzo mocnym naciskiem na skojarzenia z Morbid Angel i Incantation. Wkład
własny jakiś tu oczywiście zaistniał, jednak te dwie nazwy mogą być bardzo
dokładnym kierunkowskazem jeśli ktoś potrzebuje dosłownych odnośników. Turcy raczej
się w swoich kompozycjach nie spieszą. W zamian częstują mocarnymi akordami w
tempie średnim, gniotąc na miazgę i poprawiając walcem. Oczywiście czasem wkurw
ich rozsadza, a wówczas przyspieszają niczym użądlony przez natrętną osę miś,
gnając niemal na oślep, jednocześnie zachowując odpowiednią dawkę melodii,
drapieżniej i poniekąd obłąkanej. Co od zawsze podoba mi się w muzyce Engulfed
to prostota. Prostota pozorna. Bo malkontent stwierdziłby, że to odgrzewany
kotlet, nic nowego, nuda. Poniekąd się zgadzam. Jednocześnie oponuję, bo grać
muzykę znaną i lubianą, jak za dawnych lat, jednak trzeba umieć. A Turasy w
chuj umiom! Najlepszym dowodem jest fakt, że im więcej okrążeń zrobimy z
„Unearthly Litanies of Despair”, tym bardziej wbija on się w głowę. I ja
naprawdę mam wyjebane, że to jest wtórne, przewidywalne (choć nie do końca),
czy oczywiste. To jest death metal dla deathmetalowców, a każdy innowierca może
sobie w tym momencie grzecznie pospierdalać. Ja ten album łykam bez popitki i
komentuję zdrowym beknięciem.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz