poniedziałek, 15 kwietnia 2024

Recenzja MARDUK „Memento Mori”

 

MARDUK

„Memento Mori”

Century Media Records 2023

 

Nie wiem, czy się ze mną zgodzicie, ale wiele wielkich, Black Metalowych grup, które miało swoje pięć minut na przełomie wieków zaliczyło w ostatnich latach spektakularną padaczkę. Nie będę wymieniał tu ich nazw, aby nie robić im reklamy, zresztą ufam, że wiecie, kogo mam na myśli. Marduk natomiast swoje pięć minut ma już od przeszło 30 lat i jest to fakt niezaprzeczalny. Wszystko, co robi ta Szwedzka horda potwierdza postawioną przeze mnie tezę, a przede wszystkim udowadniają to kolejne albumy zespołu, które powiedzieć, że niszczą, to tak, jakby nic nie powiedzieć. „Memento Mori”, czyli wydany w zeszłym roku, piętnasty już, duży krążek Morgana i jego ferajnynajlepiej zresztą podkreśla, dowodzi i unaocznia zarazem to, co napisałem powyżej. Piętnastka Marduka to bowiem materiał potężny, bluźnierczy i złowieszczy, gloryfikujący śmierć, jak i jej popleczników (dlatego też pomimo tego, że ukazał się on już stosunkowo dawno temu, postanowiłem o nim napisać). Wierzcie lub nie, ale ta płytka z przytupem dołącza do najbardziej udanych produkcji Szwedów i za niedługi czas, jak amen w pacierzu, stanie się kolejnym klasykiem w przebogatym dorobku grupy z Norrköping. Nie ma się co oszukiwać i zaklinać rzeczywistości, wszystko, z czego złożono tę płytkę zostało już wcześniej zagrane w ten, czy inny sposób, jednak Marduk tak poskładał te klocki i wątki tematyczne, że nowa ich produkcja urwała mi łeb przy samej dupie. Cisnące okrutnie beczki, wywracające wnętrzności linie basu, agresywne, nieokiełznane, jadowite riffy, czy iście diaboliczne wokale Mortuusa (który na tej produkcji po raz kolejny pokazał iście diabelską klasę szepcząc, złorzecząc, zawodząc, growlując, czy rytualnie recytując) niosą ze sobą takie pokłady pogardy, bluźnierstwa i zmasowanych, mizantropijnych wibracji, że kurwa nie mam pytań. To jednak nie wszystko, gdyż „Memento Mori” to także album pełen niesamowicie uciskających na nerwowe synapsy, żałobnych detali (takich jak odgłos zakopywanej trumny w „Blood of the Funeral”), nawiedzonych, rytualnych chorałów, występujących tu w kilku wałkach, czy też bardziej drobiazgowych, zarówno muzycznych, jak i wokalnych niuansów, które sprawiają, że ten materiał zabija, niczym morowe powietrze, a po śmierci odbiera błąkającej się chaotycznie pomiędzy światami duszy ostatnie pokłady nadziei na jakiekolwiek wybawienie. Ten album nabrał (przynajmniej dla mnie) jeszcze większej siły wyrazu, gdy dotarły do mojej osoby wieści, że w utworze „As We Are”(który to nabiera dzięki temu szczególnie osobistego wydźwięku) zdążył udzielić się gościnnie L. G. Petrov. Kurwa, jak dla mnie „Memento Mori” to album przecudnie obrazoburczy, masakrujący i zarazem udowadniający, że Marduk nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i zapewne bardzo długo go jeszcze nie wypowie, co w chuj raduje moje zjebane serduszko. Czy muszę dodawać coś więcej? Nie sądzę. Marduk jest jak dobra łycha, z czasem nabiera wyjątkowego smaku i aromatu, a do tego beszta okrutnie i bez zbędnych tłumaczeń. Nie znajduję wręcz słów, które oddałyby wielkość tego albumu, zatem podpisuję się pod nim wszystkimi czterema kopytami. Niech mnie w pizdę kule biją, wyjebany w kosmos krążek, który udowadnia, że Marduk cały czas kreuje trendy, a reszta jeno mniej, lub bardziej udanie je powiela. Zakup bezwzględnie obowiązkowy.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz