środa, 17 kwietnia 2024

Recenzja Furze „Caw Entrance”

 

Furze

„Caw Entrance”

Devoted Art Propaganda 2024

Zwolennicy black metalu w jego psychodelicznej odsłonie będą z pewnością zachwyceni faktem, że piątego kwietnia ukazał się ósmy krążek Furze. Tym razem ten utalentowany Norweg w swym szaleństwie zabrnął w nieco inne rejony niż dotychczas. Porzucił on black metalowy obszar i udał się do „krainy zagłady”. Co prawda elementy właściwe dla czarciego rzępolenia są tu obecne, ale w mocno ograniczonej ilości i formie. Woe J. Reaper nagrywając „Caw Entrance” skupił się na doom-metalowych rytmach, wplatając w nie sporo pierwiastków, które nawiązują do stonerowych i proto-metalowych produkcji. Oczywiście nie byłby sobą nie umieszczając w swoich utworach, charakterystycznych dla niego dzikich i zawiłych akordów, które sprawiają wrażenie, że są przypadkowe oraz wręcz wyjęte z jakiejś narkotycznej jam session. Występują tutaj również tremolando, lecz w zmienionej postaci. Nie są to już ostre i lodowate, wysokotonowe artykulacje, bo ich barwa jak i rodzaj zapętlania dostosowane są w pełni do ogólnego wydźwięku tego albumu. Jego zaś trzon stanowią ciężkie i miarowe riffy, które mocno zalatują klasyczną manierą, zwłaszcza że brzmienie gitar, a także melodie jakie one wygrywają, przywodzą skojarzenia z muzyką przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Jest to jednak bardziej przysadzista nuta, z której wydobywają się mroczne i duszne opary, gniotące bez uczuć i jednocześnie otulające nas heroinową mgiełką. To właśnie dzięki wspomnianym wcześniej stonerowym naleciałościom, dostajemy trochę tych opiatowych efektów, które okresami zamieniają lejącą się z „Caw Entrance” ciemność w groteskowe i co za tym idzie nieco obłąkane wydawnictwo. Wyczuć w tych momentach można to specyficzne, norweskie poczucie humoru, za pomocą którego Woe J. Reaper wraz ze stojącym za nim Diabłem puszcza do słuchaczy oczko. Najnowsza propozycja Furze to pozbawiona światła i halucynogenna muzyka, doprawiona organami jak i wieloma pobocznymi dźwiękami, które wzmacniają jej ekscentryczny i chorobliwy klimat. Okraszona odstręczającymi wokalami i szyderczym śmiechem, które potraktowane sowicie pogłosem dają niesamowity rezultat. Łomoczące bębny, dźwięczny bas oraz surowe wiosła, zapisane w niedbałym i przybrudzonym stylu, nadającym tej płycie specyfikę low-fi, ale bez przesady. Zapewne wpływ na to miał pewien patent zastosowany przez Furze przy rejestracji tego materiału. Otóż ścieżki gitar podane są monofonicznie po lewej i prawej stronie zresztą źródło śpiewu wokalisty również umiejscowione jest po jednej stronie, tak jakby wypływał z lewej i niknął po prawej. Podobnie jak twórca „Caw Entrance” zalecam słuchanie tego krążka na słuchawkach, gdyż tylko wtedy odbierzecie go w pełni. Niesamowite dzieło. Wyobraźcie sobie Faustcoven, do którego dolano całą tablicę Mendelejewa. Oto obecny obraz Furze. Z mojej strony najwyższa rekomendacja.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz