Furze
„Caw Entrance”
Devoted Art Propaganda 2024
Zwolennicy
black metalu w jego psychodelicznej odsłonie będą z pewnością zachwyceni faktem,
że piątego kwietnia ukazał się ósmy krążek Furze. Tym razem ten utalentowany Norweg
w swym szaleństwie zabrnął w nieco inne rejony niż dotychczas. Porzucił on
black metalowy obszar i udał się do „krainy zagłady”. Co prawda elementy
właściwe dla czarciego rzępolenia są tu obecne, ale w mocno ograniczonej ilości
i formie. Woe J. Reaper nagrywając „Caw Entrance” skupił się na doom-metalowych
rytmach, wplatając w nie sporo pierwiastków, które nawiązują do stonerowych i
proto-metalowych produkcji. Oczywiście nie byłby sobą nie umieszczając w swoich
utworach, charakterystycznych dla niego dzikich i zawiłych akordów, które
sprawiają wrażenie, że są przypadkowe oraz wręcz wyjęte z jakiejś narkotycznej
jam session. Występują tutaj również tremolando, lecz w zmienionej postaci. Nie
są to już ostre i lodowate, wysokotonowe artykulacje, bo ich barwa jak i rodzaj
zapętlania dostosowane są w pełni do ogólnego wydźwięku tego albumu. Jego zaś
trzon stanowią ciężkie i miarowe riffy, które mocno zalatują klasyczną manierą,
zwłaszcza że brzmienie gitar, a także melodie jakie one wygrywają, przywodzą
skojarzenia z muzyką przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Jest to
jednak bardziej przysadzista nuta, z której wydobywają się mroczne i duszne
opary, gniotące bez uczuć i jednocześnie otulające nas heroinową mgiełką. To
właśnie dzięki wspomnianym wcześniej stonerowym naleciałościom, dostajemy
trochę tych opiatowych efektów, które okresami zamieniają lejącą się z „Caw
Entrance” ciemność w groteskowe i co za tym idzie nieco obłąkane wydawnictwo.
Wyczuć w tych momentach można to specyficzne, norweskie poczucie humoru, za
pomocą którego Woe J. Reaper wraz ze stojącym za nim Diabłem puszcza do
słuchaczy oczko. Najnowsza propozycja Furze to pozbawiona światła i
halucynogenna muzyka, doprawiona organami jak i wieloma pobocznymi dźwiękami,
które wzmacniają jej ekscentryczny i chorobliwy klimat. Okraszona
odstręczającymi wokalami i szyderczym śmiechem, które potraktowane sowicie
pogłosem dają niesamowity rezultat. Łomoczące bębny, dźwięczny bas oraz surowe
wiosła, zapisane w niedbałym i przybrudzonym stylu, nadającym tej płycie specyfikę
low-fi, ale bez przesady. Zapewne wpływ na to miał pewien patent zastosowany
przez Furze przy rejestracji tego materiału. Otóż ścieżki gitar podane są
monofonicznie po lewej i prawej stronie zresztą źródło śpiewu wokalisty również
umiejscowione jest po jednej stronie, tak jakby wypływał z lewej i niknął po
prawej. Podobnie jak twórca „Caw Entrance” zalecam słuchanie tego krążka na
słuchawkach, gdyż tylko wtedy odbierzecie go w pełni. Niesamowite dzieło.
Wyobraźcie sobie Faustcoven, do którego dolano całą tablicę Mendelejewa. Oto
obecny obraz Furze. Z mojej strony najwyższa rekomendacja.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz