Mütiilation
„Black
Metal Cult”
Osmose Productions 2024
No
proszę, cóż my tu mamy. Powrót zza grobu po siedemnastu latach. Po tak długim
czasie spodziewałem się, że ta kapela zaprezentuje album brzmieniowo
wyświechtany piachem, błotem i robakami, bo przebywanie pod ziemią przez prawie
dwie dekady do czegoś zobowiązuje. Myliłem się, ponieważ „Black Metal Cult”
jest czyściutki jak nie wiem co. Nie oznacza to jednak, że pozbawiony jest
chropowatości i piwnicznego chłodu, z którego zespoły spod sztandaru LLN
słynęły. Podczas rejestracji tego krążka zdarto tą szczególną draperię, która
mocno przydymiała i nadawała niebywałej ziarnistości wydawnictwom Mütiilation w
przeszłości. W ten sposób ukazała nam się krystaliczna barwa muzyki tego
projektu. Dźwięk tego materiału jest boleśnie zimny i bez skazy, gdzie
wszystkie sekcje (no poza okresowo zanikającym basem) są wyraźnie słyszalne, a
to skrajnie wyostrza przekaz. Na Czarne Legiony wylano chyba tyle samo pomyj co
wygłoszono panegiryków, ale pozostawiając za sobą pradzieje tego ruchu muszę
stwierdzić, że Meyhna’ch nagrał bardzo dobrą płytę. Najnowszy krążek Francuza
to sześć numerów, które łącznie trwają prawie trzy kwadranse. Poszczególne
utwory nie są więc zbyt krótkie, lecz o nudzie nie może być tu mowy. Poza tym,
że gitary tną jak katana, to zwrotów w tempie jak i sposobie szarpania strun w
każdej kompozycji jest mnóstwo. Kostka wraz z paluszkami na gryfie dwoją się i
troją, aby „umilić” słuchaczom czas. Bezustannie Meyhna’ch żongluje technikami,
a także agogiką, wprowadzając do swojego black metalu nieokiełznane szaleństwo
i zło. W swych aranżacjach upchnął multum przeróżnych tremolo i rytmicznych
riffów, których prędkość zmienia się permanentnie. Za ich pomocą otrzymujemy
szereg wściekłych thrashowych ataków, które nagle przechodzą w lodowate i
wwiercające się między zwoje mózgowe tremolando, aby za chwilę znów przerodzić się
w zdecydowane oraz bluźniercze takty. I tak w kółko. Ten diabelski
rollercoaster trwa przez całą produkcję, która tym samym w swym wyrazie wydaje
się być totalnie ametodyczna. Kompozycje nie są liniowe jak dawniej. Zawierają
liczne zwroty akcji i składają się z nieoczywistych (wręcz ekwilibrystycznych)
połączeń między luźnymi elementami, które jako całość jawią się jako bestialsko
agresywny i opętany black metal. Odegrany na ostrych gitarach, śladowo obecnym
basie i wyraźnej perkusji, której cyfrowe pochodzenie zupełnie nie rzuca się w
uszy. Obsceniczny, demoniczny, szalony i niekiedy dramatyczny black metal
okraszony odstręczającymi wokalami oczywiście. Tylko dla koneserów. Hipsterka
może sobie bez żalu odpuścić.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz