piątek, 19 kwietnia 2024

Recenzja Mütiilation „Black Metal Cult”

 

Mütiilation

„Black Metal Cult”

Osmose Productions 2024

No proszę, cóż my tu mamy. Powrót zza grobu po siedemnastu latach. Po tak długim czasie spodziewałem się, że ta kapela zaprezentuje album brzmieniowo wyświechtany piachem, błotem i robakami, bo przebywanie pod ziemią przez prawie dwie dekady do czegoś zobowiązuje. Myliłem się, ponieważ „Black Metal Cult” jest czyściutki jak nie wiem co. Nie oznacza to jednak, że pozbawiony jest chropowatości i piwnicznego chłodu, z którego zespoły spod sztandaru LLN słynęły. Podczas rejestracji tego krążka zdarto tą szczególną draperię, która mocno przydymiała i nadawała niebywałej ziarnistości wydawnictwom Mütiilation w przeszłości. W ten sposób ukazała nam się krystaliczna barwa muzyki tego projektu. Dźwięk tego materiału jest boleśnie zimny i bez skazy, gdzie wszystkie sekcje (no poza okresowo zanikającym basem) są wyraźnie słyszalne, a to skrajnie wyostrza przekaz. Na Czarne Legiony wylano chyba tyle samo pomyj co wygłoszono panegiryków, ale pozostawiając za sobą pradzieje tego ruchu muszę stwierdzić, że Meyhna’ch nagrał bardzo dobrą płytę. Najnowszy krążek Francuza to sześć numerów, które łącznie trwają prawie trzy kwadranse. Poszczególne utwory nie są więc zbyt krótkie, lecz o nudzie nie może być tu mowy. Poza tym, że gitary tną jak katana, to zwrotów w tempie jak i sposobie szarpania strun w każdej kompozycji jest mnóstwo. Kostka wraz z paluszkami na gryfie dwoją się i troją, aby „umilić” słuchaczom czas. Bezustannie Meyhna’ch żongluje technikami, a także agogiką, wprowadzając do swojego black metalu nieokiełznane szaleństwo i zło. W swych aranżacjach upchnął multum przeróżnych tremolo i rytmicznych riffów, których prędkość zmienia się permanentnie. Za ich pomocą otrzymujemy szereg wściekłych thrashowych ataków, które nagle przechodzą w lodowate i wwiercające się między zwoje mózgowe tremolando, aby za chwilę znów przerodzić się w zdecydowane oraz bluźniercze takty. I tak w kółko. Ten diabelski rollercoaster trwa przez całą produkcję, która tym samym w swym wyrazie wydaje się być totalnie ametodyczna. Kompozycje nie są liniowe jak dawniej. Zawierają liczne zwroty akcji i składają się z nieoczywistych (wręcz ekwilibrystycznych) połączeń między luźnymi elementami, które jako całość jawią się jako bestialsko agresywny i opętany black metal. Odegrany na ostrych gitarach, śladowo obecnym basie i wyraźnej perkusji, której cyfrowe pochodzenie zupełnie nie rzuca się w uszy. Obsceniczny, demoniczny, szalony i niekiedy dramatyczny black metal okraszony odstręczającymi wokalami oczywiście. Tylko dla koneserów. Hipsterka może sobie bez żalu odpuścić.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz