Hemotoxin
„When Time Becomes Loss”
Pulverised
Records (2024)
Nazwę Hemotoxin kojarzyłem, ale jakoś nigdy nie było mi dane
poświęcić więcej czasu na zapoznanie się z twórczością tej grupy. Nie wiem czy
to zasługa pstrokatych, oczojebnych okładek, wypolerowanego logo zdradzającego
fascynacje kliniczną produkcją, czy po prostu tagu „technical”, który jest
bardzo, ale to bardzo zdradziecki i rzadko kiedy stanowi realną wartość dodaną.
Teraz, gdy dane mi było przesłuchać „When Time Becomes Loss” mogę przywołać
maksymę, żeby nie oceniać książki po okładce. Tyle, że to nie do końca prawda.
Zacznę jednak od tego, że czwarty album Kalifornijczyków to całkiem fajna
pozycja, ale skierowana do bardzo konkretnego odbiorcy. Jeśli jesteś fanem
późnej twórczości Chucka Schuldinera, a dokładniej – jeśli dostajesz spazmów
przy „Symbolic”, a przy okazji lubisz dorobek niemieckiej Obscury, to najnowsze
nagranie Hemotoxik powinno Ci się spodobać. Wokalnie jest to niemalże
przeklejka z szóstej płyty Death, muzycznie jest to dość lajtowe podejście do
metalu śmierci, skromnie zdradzające fascynację thrashową sceną. Bardzo sprawny
instrumentalnie zestaw utworów utrzymanych w szybkim tempie płynie nienagannie
i pozornie nie ma się do czego przyczepić. Nie da się bowiem ukryć, że
Hemotoxin nie jest czymś więcej ponad solidną grupę rekonstrukcyjną. Pełne
popisów sola gitar wypełniają kolejne, podobne w konstrukcji utwory, które
finalnie zlewają się w jedną, całkiem przyjemną masę. Z drugiej strony można
powiedzieć, że jest to płyta z gatunku tych, które się zna w całości po jednym
utworze, a więc na swój sposób jest totalnie zbyteczna i nieobowiązkowa pozycja
fonograficzna. I taka też jest moja konkluzja – chociaż lubię „Symbolic”, to
jednak kompozytorskiej maestrii Schuldinera w twórczości Hemotoxin nie
uświadczymy. Solidne rzemiosło to nie wszystko. Można posłuchać z braku laku,
ale specjalnych rekomendacji tym razem nie będzie.
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz