piątek, 26 kwietnia 2024

Recenzja VALDRIN „Throne of the Lunar Soul”

 

VALDRIN

„Throne of the Lunar Soul”

Blood Harvest 2023

 


Czwarty, duży album amerykańskiego Valdrin to płytka, którą miłością dozgonną pokochają wszyscy miłośnicy Melodic Black Metalu. Jeżeli więc ktoś w Was darzy atencją ów gatunek i ma ochotę wybrać się w epicką podróż wraz z Palladynami z Ausadjur, to krążek ten może łykać praktycznie w ciemno. Tym bardziej że to naprawdę dobry i fachowo skonstruowany w swej klasie materiał. Zespół z Cincinnati wyraźnie kultywuje tu tradycje tego stylu i dosyć głęboko inspiruje się najlepszymi produkcjami z lat 90-tych ze wskazaniem na twórczość Dissection, Sacramentum, Vinterland, Unanimated, bądź też Dawn. Znajdziemy  więc na tym dysku spore pokłady chłodu i nienawiści, za które w głównej mierze odpowiadają zalatujące siarką beczki, jadowite, chwytliwe, zadziorne riffy i zaprawione agresją wokale o bluźnierczym szlifie. Muzyka, jaką napotkamy na „Throne…” wykracza jednak poza ramy typowej, melodyjnej, czarnej polewki. Struktury poszczególnych utworów są bardziej złożone, a aranżacje mają w większym stopniu wielopłaszczyznowy charakter. Prócz błyskotliwych, tnących do kości technik tremolo napotkamy całą masę progresywnych tekstur gitarowych, dopracowanych, często neoklasycznych partii solowych, czy atmosferycznych, nierzadko akustycznych miniatur wioślarskich. Klimat robią te zagrywki podniosły, majestatyczny, wręcz epicki, a przy tym ukazują wyśmienity warsztat gitarzystów. Nie tylko zresztą wiosłujący duet pokazuje tu, że potrafi. Bębniarz, jak i basista także wywijają konkretnie potwierdzając swą techniczną biegłość. Wyrazistości dodają tej bogatej warstwie muzycznej emocjonalny, czysty śpiew, gustownie użyte partie fortepianu, jak i parapet wywołujący skojarzenia z fantasmagoryczną, wiktoriańską dystopią. Niestety, całe to rozbudowane uniwersum tego krążka mocno wydłuża każdy z zawartych tu wałków i choć nie są to napompowane do granic możliwości kobyły, mają zwarte struktury i słucha się ich bardzo dobrze, to jednak w skali globalnej powodują one, że „Tron Księżycowej Duszy” trwa aż 73 minuty. Dla mnie to zdecydowanie za dużo, zwłaszcza że ostatnie jej utwory są już trochę zbyt rozmyte, jak na mój gust. Musiałem naprawdę mocno walczyć, aby wytrwać przy tej płycie do jej końca, a ostatnie 15-20 minut było już prawdziwą drogą przez mękę (zmuszony byłem mocno trzymać żuchwę, aby nie odpadła mi od odruchu ziewania). Szkoda. Album dobry, ale zbyt długi.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz